Po rękawice jechać trzeba. Jechać muszę. Bez rękawiczek sobie nie poradzę. Trudno. Bez rękawiczek się poranię, pokaleczę. Paznokcie pozdzieram, linie papilarne pościeram. Zadziory będę mieć, a chemia zeżre mi skórę na dłoniach. Tego nie chcę. Po rękawiczki jechać muszę. Gumowe takie. A pracy dużo będzie. Zakurzyło się, zarosło. Pajęczyny wszędzie i lebioda po pas. Brudne wszystko i zaniedbane. Jakby od dwustu czterdziestu siedmiu lat nikt nie zaglądał. Tynki pękają, deski na podłogach spróchniały, żyrandol dynda na jednym kablu. Co dwie i pół minuty z kabla iskra ucieka. W wyjącej lodówce spleśniały pomidor. A w zasadzie pół. Z kaloryfera woda kapu kap...kap...kap... Roboty, roboty, roboty po pas. Po pachy. Za grzywkę. Po dach. Po rękawiczki jechać muszę. Gumowe takie. Posprzątam. Odkurzę. Przewietrzę. Pościeram, zmyję, zetrę, wyremontuję. Padnę na twarz. Powstanę i kwiaty zasadzę. Podleję. Chleb upiekę i ciasto z truskawkami. Ugoszczę. Wódki poleję. Us...