Zanosi się, cholera. Zanosi na burzę. Czuję to. Wiem. Coś będzie. Zanosi się od samego rana. Powietrze stoi, atmosfera ciężka. Oddech krótki. Wszystko drażni, irytuje. Głosy, odgłosy, bieganie, mlaskanie, sapanie. Wszystko źle, wszystko nie tak. Świat siny. Zniekształcony, surrealistyczny. Dzieci potworo podobne. On jakiś taki niegramotny. Napięcie. Chodzę po domu, miotam się. Kuchnia-korytarz-łazienka. Kuchnia-korytarz-łazienka. Zawsze w tym samym miejscu nadeptuję na gumową kaczuszkę, ale dziś zamiast kwa kwa słyszę fak fak. Głowę dałabym uciąć. Fak, fak, fak! Uspokój się. Opanuj. Oddychać głęboko, oddychać… Grzmot. Stało się. Zazwyczaj zaczyna się podobnie. Wystarczy impuls. Jedno małe wyładowanie, które prowokuje kolejne i kolejne. Impulsem mogą być porozrzucane buty, rozlany sok, marudzenie przy obiedzie, dziwna mina, „nie ten” ton. To nigdy nie jest powód prawdziwy. To jedynie bodziec, który przeważa szalę. To małe, niby nieisto...