Przejdź do głównej zawartości

Burza

Zanosi się, cholera. Zanosi na burzę.

Czuję to. Wiem. Coś będzie. Zanosi się od samego rana. Powietrze stoi, atmosfera ciężka. Oddech krótki. Wszystko drażni, irytuje. Głosy, odgłosy, bieganie, mlaskanie, sapanie. Wszystko źle, wszystko nie tak. Świat siny. Zniekształcony, surrealistyczny. Dzieci potworo podobne. On jakiś taki niegramotny. Napięcie.  Chodzę po domu, miotam się. Kuchnia-korytarz-łazienka. Kuchnia-korytarz-łazienka. Zawsze w tym samym miejscu nadeptuję na gumową kaczuszkę, ale dziś zamiast kwa kwa słyszę fak fak.  Głowę dałabym uciąć. Fak, fak, fak! Uspokój się. Opanuj. Oddychać głęboko, oddychać…

Grzmot. Stało się. 

Zazwyczaj zaczyna się podobnie. Wystarczy impuls. Jedno małe wyładowanie, które prowokuje kolejne i kolejne.  Impulsem mogą być porozrzucane buty, rozlany sok, marudzenie przy obiedzie, dziwna mina, „nie ten” ton.  To nigdy nie jest powód prawdziwy. To jedynie bodziec, który przeważa szalę. To małe, niby nieistotne - ciut.

I wtedy czuję jak idzie od pięt. Ku górze. Kurczy żołądek, rozczapierza dłonie, dodaje decybeli moim strunom głosowym. I nagle przestaję być hestią, boginią domowego ogniska. Jestem zeusem. Zeusem gromowładnym. Napierdalam grzmotami i piorunami po mym prywatnym olimpie. Rzucam w eter kurwy, groźby i obietnice. Ciskam butem, zabawką, gazetą, mokrą ścierką w każdy kąt. Bo mam dość. Bo koniec. Bo kiedy uszanujecie, docenicie?  Dacie spokój, święty spokój. Grzmoty i pioruny. Wieje. Drzewa wyrywa. Z korzeniami wyrywa. Bo kim ja jestem? Sprzątaczką? Praczką? Podawaczką? Wycieraczką? Bo co ja mam? Odejść, wyjechać? Żebyście zobaczyli, żeby oczy wam otwarło? Umrzeć? O nieeeee… Niedoczekanie wasze. Nie zrobię wam tej przyjemności. Nie zasługujecie. Już ja wiem jak to jest. Kota nie ma, myszy harcują. Mąż się cieszy, dzieci tańcują. Oj by był bal. Już ja to wiem. Niedoczekanie twoje i twoje i twoje. Całe was troje. I… 

I nic.  Bo tam powieka ani nie drgnie, oddechu nawet żadne nie zawiesi. Widzę wręcz moje słowa, sy-la-by wykrzyczanych słów moich widzę. Jak to jednym uchem wchodzi i od razu drugim się ulatnia. Nie przetrawi to nawet, jedno z drugim, próśb i gróźb przeze mnie ciskanych. A co dopiero weźmie sobie do serca. Widać, że do życia w burzliwych warunkach atmosferycznych szybko można się przyzwyczaić. 

Wiatr ustaje, grzmotów nie słychać, piorunów nie widać. Wychodzi słońce. Powietrze świeże, orzeźwiające. Świat ładny, dzieci kochane, kaczuszka znów kwacze.  Dobrze. Jest dobrze. Poszło. Uszło. Upuściłam sobie. Jestem hestią. Na nowo wzniecam ogień w moim domostwie. Olimp staje się arkadią.  Zeus zasypia do następnego razu.  

Wychodzę  na zewnątrz. Zapalam papierosa. Oj jak mi dobrze. Oj jak ulżyło. Taka burza to zbawienie. Dla mnie, dla świata.  Rozglądam się po ulicy. I wydaje mi się, że tam dalej nad tym domem z dachem w kolorze cegły, niebo sinieje. I, że powietrze tam stoi. Zanosi się, cholera. Zanosi na burzę.


                                                                                        aut. Georgiana Chitac

Komentarze

  1. zdarza mi się.....

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak... wyjechać czasem to dobry pomysł...;)

    OdpowiedzUsuń
  3. przepraszam,czy te burze powtarzają się cyklicznie co jakiś czas? co ok.28 dni na przykład?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...