Przejdź do głównej zawartości

Byle do deseru

Byle do piątku. Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej.
W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni.
I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają.

Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku.

Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem.
Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić.
Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju.
Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne.
Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając.

Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć. On wszystko tak na ten sposób. Wszystko i wszystkie. On potrafi. Inni nie.
Nie carpe diem i te sprawy.  Tylko raczej byle do. Niespokojni, gdy czekać nie mają na co. Tacy, którzy życie na odcinki dzielą i sklejają potem w pamięci. Po wydarzeniach pamiętają życie. Nie po życiu zwyczajnie życiowym, "niewydarzeniowym".  Z pogodą zwyczajną i rozmową przy herbacie. Z przyjemnie spędzonym wieczorem w ogrodzie. Z myślą pewną i stabilną. Bez czekania.

Nie po życiu, tylko po byciu.
Nie jakby jutro świat miał się zacząć kończyć. Tylko tak, jakby i ten, i oni wiecznie. A podobno to trwa tyle co taniec, choć to najdłuższy na jaki nas proszą. Ten bal.

I od każdego rana, byle do wieczora. Byle do wizyty u dentysty. Byle do rozwodu. Byle do sylwestra. Byle do końca rehabilitacji. Byle do piętnastego. Do urodzin dziecka. Do egzaminu. Do emerytury. Do końca burzy. Do sprzedaży domu. Do otrzymania wiadomości. Byle do pełnoletności. Do spotkania. Byle do deseru. Byle do szesnastej. Byle do spłacenia długu. Do koncertu. Byle do końca żenującej rozmowy.

I tak tu mogę. Wymieniać bez końca.
Myśląc sobie jednocześnie, że. Byle do końca tego meczu.
Bo przełączyć na film bym chciała. 








Komentarze

  1. Twoje /ukazane przez Ciebie/ "byle do" zdaje się być dla ludzi krechą odzielającą w życiu tkwienie od nadziei... Że niby po "byle do" coś zmieni, odczaruje.
    Może "byle do" i jest jakimś sposobem na przeżycie życia. Nie wiem. W sobie jakoś na teraz nie potrafię odnaleźć tego "byle do". Jest jak jest. A jak jest to ode mnie chyba zależy. W każdym bądź razie na dziś nie karmię się nadzieją, nie wybiegam przed i nie oglądam się za...
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Ci zazdroszczę. Ale mam nadzieję, ze wypracuję w sobie tę cechę.

      Usuń
    2. Ja wiem, czy jest czego...? A nie wydaje Ci się takie życie bezcelowe? Bo cele trzeba chyba mieć jakieś.
      :)

      Usuń
    3. Za to u mnie, jak zauwazyłam, czekając na "coś" nie zauważam tego, co dzieje się aktualnie. A czasami fajnie sie dzieje.
      I bądź tu mądry człowieku...

      Usuń
  2. Pod pozornie błahym pretekstem zawładnięcia pilotem (czekałaś na Godota?) poruszyłaś nieludzko ważny problem wiary człowieka w to, że osiągnięte cele nas uszczęśliwią. I tu znowu często doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy. Nadal czekamy na wymarzoną ulgę.
    Byle do wiosny! ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swojego Godota ;-)

      Nie, ja czekałam na dziwny, absurdalny film o pewnej szajbniętej prostytutce z Hongkongu. I się doczekałam. A potem szybko zasnęłam. ;-)))
      Ale z tego co zdążyłam obejrzeć, to film ciekawy. Czekam na jakąś powtórkę.

      Usuń
    2. Musisz mnie uprzedzić ... uwielbiam filmy o szajbniętych prostytutkach z Hongkongu ;-)

      Usuń
    3. Ja też uwielbiam. W zasadzie oglądam TYLKO filmy o szajbniętych prostytutkach z Hongkongu. Niestety nie mogę znaleźć ich fanpage'u na Fb, więc nie wiem kiedy powtórka. :-)))
      To było na Cinemax 2, tytuł "złoty kurczak". Poluj. Dziwne, ale wciągające kino.

      Usuń
    4. Nie ma ich na FB??? to może już nie istnieją? ;-))
      O widzisz ... to druga kategoria moich ulubionych filmów: z kurczakiem w tytule, jak np. Moje pieczone kurczaki czy Kurczak ze śliwkami ... w sumie Uciekające kurczaki też nie były złe ...

      Usuń
  3. Przypominałaś mi, że bardzo dawno nie mówiłam "chwilo trwaj!" Szkoda, bo kiedyś zdarzało mi się to dość często.
    Ps. lubię te Twoje "zakrętki" za końcu tekstu, nie pierwsza to już:)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Byle do..." to dla mnie problem tzw. odroczonej gratyfikacji. Bardzo często popadamy w pułapkę skrajności. Albo chcemy osiągać coś tutaj i teraz, natychmiast albo tak wysoko stawiamy sobie poprzeczkę, że ciągle przed oczami mamy cel, a zapominamy o cieszeniu się chwilą. I chyba - jak zawsze - najważniejszy jest jednak złoty środek.

    OdpowiedzUsuń
  5. czekanie... podobnie jak odkładanie rzeczy na "specjalne okazje":)
    obyśmy zdążyli ich użyć! obyśmy nie przegapili życia na tym oczekiwaniu:)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Się poczułam po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni zdiagnozowana. Taki - rzekłabym - dyskomfort odczuwam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałabym nawet do śmierci amen. I taką