Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2012

Kamieniami, Wysoki Sądzie, kamieniami...

Jestem niewinna Wysoki Sądzie. Tyle tylko mogę powiedzieć.  Ja nic złego nie zrobiłam. Niczym nie zasłużyłam sobie na to, co mnie spotkało. To wielka niesprawiedliwość, proszę Wysokiego Sądu.  Zostałam wrobiona. I przepraszam, że ręce mi się trzęsą, ale nerwy mnie ponoszą. Targają mną na przemian złość i obrzydzenie. Bo ja się brzydzę takimi sytuacjami. Ściska mi żołądek, nie nadążam połykać śliny i podnosi mi się. I mam ochotę rzygnąć. Kamieniami. Jak w tej scenie w Wojnie polsko-ruskiej . Zarzygać, zapaskudzić ich wszystkich, wytrzeć sobie chusteczką higieniczną o aromacie eukaliptusowym kąciki ust, poprawić spódnicę, odwrócić się i rozkosznie kręcąc tyłkiem…wyjść. Bo, bo chodzi o to, że ktoś mnie kiedyś okłamał. Powiedział mi (albo napisał gdzieś, sama już nawet nie pamiętam), że jeżeli potraktuję kogoś życzliwie, to życzliwość ta wróci do mnie. Wróci we właściwym momencie i będzie pochodziła od osoby, po której bym się tego nie spodziewała. I tu kryje się ...

Piątek gnijącej dyni

Słyszałam o takich, którzy muszą mieć zawsze wyczesane frędzle przy dywanie.  Podobno są i tacy, co nie podchodzą nawet do książki przez kogoś już przeczytanej. Nową, nietkniętą przez nikogo mieć muszą. Wtedy czytają, owszem.  Pewna kobieta pranie zawiesza tylko na klamerkach w takim samym, lub zbliżonym kolorze. To mnie zawsze zastanawiało, bo nigdy nie spotkałam się z klamerkami w kolorze fioletowym lub pistacjowym. Nie wiem, jak sobie wtedy radzi. Ona.  Pewien pan po przeczytaniu gazety od razu dokładnie ją prasuje. Musi, bo żona zmiętej nie przeczyta. A zazwyczaj chce.  Wielu, sto sześćdziesiąt dziewięć razy poprawia przed snem prześcieradło. Bo nie zaśnie, jak tylko jakaś fałdka. Się napatoczy gdzieś pod łydką. Chociażby. Są tacy, którzy się do swoich świrów przyznają i tacy, którzy nie. Ja nie. Bo twierdzę z uporem maniaka, że świra prywatnego nie posiadam. Choć być może świr mój polega na tym, że uświadomić go sobie nie chcę. Prawdopodobnie ...

Nieuniknione

Wiedziała, że nadszedł ten dzień.  Że nie da się już tego odwlekać w nieskończoność. Wiedziała, że dziś, że teraz musi chwycić życie za rogi i zmierzyć się z tym, czego uświadomić sobie tak bardzo nie chciała. Odwlekała. Zrozumiała to patrząc na swoje dzieci. Biedne, blade twarzyczki z zaczerwienionymi oczkami i zasmarkanymi nosami patrzyły na nią błagalnie. Co ona sobie myślała? Co wyobrażała, głupia? Że trwać to będzie w nieskończoność? W wymarzoną przez nią wieczność? Była zła na siebie. Na to, że tak zaniedbała sytuację. Na to, że dopuściła do tego.   Że chciała uniknąć nieuniknionego. Poszła do pomieszczenia, które wszyscy w rodzinie szumnie nazywali „gospodarczym”. Wiadomo: piec, pralka, deska do prasowania, zamrażarka, kilka niepotrzebnych nikomu klamotów, walające się na podłodze brudne ciuchy. Puste butelki, zawieszona gdzieś reklamówka z orzechami. Włoskimi. Jeszcze z zeszłego roku. Dzieci poszły za nią. Potrzebowała kija. Idealnie nadawał się te...

Kogle mogle pana Google

Temat tak stary jak blogowanie.  Czyli…nie wiem jak stary, ale z pewnością akuratny na rozpoczęcie weekendu z uśmiechem. Siedzę przy stole. Światło ekranu komputera odbija się w mojej twarzy. Na twarzy mam, jakby to opisać. No dobra, głupią minę mam. Zapewne. Tak muszę wyglądać z boku: siedzi, w komputer się wgapia i minę ma kretyńską. Dłonią zakrywam usta rozdziawione, skłaniające się do parsknięcia śmiechem. Czytam, co napisane i nadziwić się nie mogę, bo. Bo ja rozumiem, że szanowny Google roboty ma za grzywkę. Że dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dób w tygodniu, każdego miesiąca, przez rok cały, lata i dziesięciolecia. Bez urlopu na żądanie.   Ja rozumiem, że miliony miliardów kliknięć, a może i tryliony tysięcy. Ja rozumiem, że stoi i wymachuje lizakiem, niczym nowojorski policjant, na skrzyżowaniu bilionów wirtualnych dróg. Świga lizakiem, gwiżdże gwizdkiem i kieruje chętnych tam, dokąd chcą się dostać. Ale czasami mu się nie uda i zapędzi delik...