Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2013

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

Knajpa Życie

Knajpa Życie. Co dziś kuchnia wydaje? No, to może danie dnia? Ano proszę uprzejmie. Na śniadanie w formie bufetu szwedzkiego - granda. Późne śniadanie - granda. Posiłek pomiędzy późnym śniadaniem, a obiadem - granda. Obiad (przystawka, zupa, danie główne, deser) - granda. Podwieczorek - granda. Kolacja - granda. Przekąska przed snem - granda. Jako przegryzka pomiędzy posiłkami - granda. Wszystko popijane grandą. To ja płacę i wychodzę. Nie? Nie. To przecież minie. Podrosną, uspokoją się. Minie.   Minie?   Minie??? Minie. Tylko przeczekać. To przecież tylko bunt dwulatka.  A jej to tylko hormony zaczynają buzować. Minie. Przeczekać. Tylko przeczekać. To tak niewiele. Ot, tyci tyci, malutkie hormony. Hop siup i będzie po wszystkim. Raptem wydarzeń kilka i epizodów.  Bunt dwulatka szybko przerodzi się w bunt pięciolatka. Tylko się muszę przygotować, że może zaskoczyc mnie po drodze bunt trzy i czterolatka. Później bunt pi...

Popioły i kurz

Nie. Nie o lęk tu chodzi, że drzewo się na mnie zawali. Albo jakiś dach  na głowę spadnie. Albo, że warkocz francuski rozplecie, rzęsy potarga. O to też nie chodzi. Nie boję się fizycznie. Wiatru zjawiska. Nie boję się wiatru przed burzą, albo gdy na plaży stoję. Lubię. Ale wiosną, jesienią. Nienawidzę. Tego, co się ze mną dzieje. Za sprawą wiatrów. Zmiany zwiastujących. Gdy tak jak teraz, targa wszystkim i kałuże osusza, sieje spustoszenie we mnie. W mojej głowie. A żołądek to mi ściska imadło niewidzialne. I boli mnie. Wszystko. Każda komórka, każdy włos. I trzęsę się wewnętrznie. Rozstraja. Wywiewa każdą, nawet najmniejszą myśl pozytywną i resztki wiary w siebie. Wywiewa okruchy dobre, pozostawiając popioły i kurz. Tylko popioły i kurz.Tylko popioły, popioły... Zostawia mnie z myślami bolącymi i czarnymi. Że wszyscy wokół umrą. A ja nie. I umrzeć nie będę mogła, chcąc tego bardzo.  I cała wewnątrz drżę i świat wokół też. I nikt nie rozumie. Choć to ni...