Przejdź do głównej zawartości

Wisienka na torcie


Pytasz, skąd to wiem.
Pytasz, jak ja to czuję. 

Skąd wiem, że ktoś jest mi bliski? Skąd wiem, że na pewno jedziemy na tym samym wózku, patrząc w tę samą stronę? Skąd wiem, że możemy razem konie kraść, zawirować w tańcu i przesuwać paciorki w różańcu? 

Wiadomo. Liczy się to coś. To nieokreślone, nieopisywalne coś. Coś, co działa jak magnes, który przyciąga uwagę. Przyciąga myśli o drugiej osobie. To coś, co daje uwierzyć w telepatię (wiedziałam, że to ty dzwonisz)
Ważna jest rozmowa. I odpowiednie przełożenie ilości na jakość wypowiedzianych słów (-Cześć, u ciebie wszystko w porządku? – Nie bardzo. – Pomóc ci w czymś? Przyjechać? – Wolę, nie…- OK. Jakby co, to wiesz…?  -Wiem.)
Ważny jest szacunek i świadomość tego, że cokolwiek zrobię zostanę poddana krytyce za dany czyn, a nie za całokształt. Nie będę stracona, lecz skarcona.  Pewnie, że ważna jest wspólna przeszłość, wspomnienia, które działają na znajomość jak nity. Ale ważniejsze, gdy ktoś ten jest stałym bohaterem w wizualizacjach dotyczących  mojej przyszłości. 
Tak samo jak prawdomówność, cenię także umiejętność kłamania. Czasami po prostu wolę być okłamana. Czasami wolę świadomą nieświadomość. Nie zawsze ma się siły na konfrontację. Życie w świadomej nieświadomości pomaga wybrać właściwy moment do odparcia ataku.  
Dobrze jest wiedzieć, że zawsze mogę wskoczyć na kawę, piwo, albo tak po prostu. Sama świadomość tego  jest wystarczająca.
I u siebie, dobrze jest zawsze mieć otwarte drzwi. Zaparzoną kawę i schłodzone piwo, tak po prostu.  Bo może za chwilę...
Ważne by miał kto poklepać po plecach, i ważne jest umieć to zrobić. Ale nie tak, by ręka od niechcenia ześliznęła się z ramienia. 
Fajnie, gdy potrafimy wytrzymać wzajemnie te złe dni. Fajnie wiedzieć, dokąd udać się po pomoc i fajnie być pomocnym. Fajnie, gdy konflikt okazuje się konstruktywny. Tak cholernie ważna przy tym jest bezinteresowność. Zaufanie. To wszystko jest ważne. To wszystko świadczy. O czymś. O tym, że relacja jest dobra. I, że rokuje. Większość znajomości ponosi klęskę poddana tylu próbom. 

Ale jest jeszcze wisienka. Na ten tort składający się z różnych warstw, lepkich i ciężkich kremów, cierpkich owoców, twardych orzechów, lukru, pudru i czasami zwarzonej bitej śmietany. Jest jeszcze wisienka. Ta, bez  której tort wydaje się jakby niedokończony. Wisienka, która wieńczy dzieło dwóch lub dwojga osób starających się wykonać monstrualny tort – przekładaniec uczuć i postaw. 

To milczenie.
To, kiedy się wspólnie dobrze się milczy. Gdy milczenie nie jest krępujące, nie trzeba starać się zagadywać krępującej ciszy. Gdzie cisza nie jest nieznośnie głośna. 
Czas, gdy z kimś siedzisz, popijasz, odpalasz papierosa od papierosa, patrzysz w niewidzialny punkt w przestrzeni i…milczysz. I mimo milczenia wiesz wszystko. 
W tle Cohen, Dylan czy inna Adele.
Stąd wiem, że ktoś ten jest mi bliski.

                                         aut. Georgiana Chitac

Komentarze

  1. dokładnie! niewiele znam takich osób ale one istnieją. Istnieją również takie z którymi cisza się przejadła i zaczęła mdlić....

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Bywa i tak. Ale wtedy w tej ciszy już coś nie pasuje, mierzi i ma się ochotę uderzyć pięścią w stół. Tak dla ocknięcia. Ja tu kładę nacisk na ciszę pożądaną, taką....akuratną. Taką, która jest bardziej wymowna niż przegadanie tematu do świtu. A z tego co zauważyłam, tylko z nielicznymi mi się dobrze milczy. Pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...