Wystarczyło
jedno zdanie.
Niewypowiedziane.
Właściwie, to myśl jedynie była. Mała, krótka,
pozytywna myśl. A potem już poszło. Gwałtownie i lawinowo. Na zasadzie efektu
motyla, gdzie delikatny trzepot skrzydeł tego owada w jednym miejscu, powoduje
huragan na drugim końcu świata.
Tak więc, zaczęło się od myśli a skończyło na
huraganie.
Ona choruje.
Kiedy
przeziębienie dopada dziecko, to należy się bardziej starać. Nie oszukujmy się.
Na ten czas wyłączamy opcje: później,
zaczekaj, jutro, zobaczymy, muszę to przemyśleć. Dziecko choruje, więc należy
zapewnić ciepełko, atrakcje, frykasy, przytulanie, głaskanie, czas i siebie.
Leży biedactwo rozpalone, załzawione, ale
my, mimo przepełniającego nasze serca współczucia wiemy, że to tylko chwilowe. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Zresztą dziecko jest na tyle samodzielne, że samo
się wysmarka, koc sobie poprawi i bajeczkę włączy, więc sytuacja do
przełknięcia.
Ona /ono choruje.
Kiedy
po kilku godzinach przeziębienie dopada drugie pacholę, starania należy
podwoić. Sprawa komplikuje się na tyle, że Młodszy nie za bardzo rozumie
sytuację. Jest płaczliwy, przerażony, nie je, nie śpi, wyje a w chwilach
przypływu lepszej formy znęca się nad Starszą. Ale od czego są rodzice. Noszenie,
przytulanie, syropki, soczki, przeciery, herbatki, owoce, rosołki. Wstawanie
nocne na zmianę. Przebieranie, nosów przetykanie, inhalowanie. Może jest już
trochę ciężko i nerwowo, ale bez przesady, nie pierwszy raz i nie ostatni. Sytuacja
do przełknięcia.
Ja choruję, ty chorujesz, ona / ono
choruje.
Niekiedy
ofiarami wybitnie upierdliwego wirusa padają również rodzice. Zdarza się. Wtedy
już nic nie jest do przełknięcia. Nawet medykamenty czy inne suplementy. Noc miesza się z dniem. Smarki, pot i łzy. Termometr
wyeksploatowany do granic możliwości. Z każdego pokoju atakują zgniecione,
przepocone pościele. Młodszy raczkuje między hałdami zużytych chusteczek. Starsza wygrzebuje z pustej
lodówki ostatni serek waniliowy, by później zagryzać go czerstwym chlebem. W zlewie
sterta naczyń. Jestem pewna, że pomiędzy brudnymi garnkami wyewoluowały już
nowe formy życia. Bolące gardła uniemożliwiają jakąkolwiek rozmowę. Komunikujemy
się za pomocą spojrzeń. Psychodeliczne sny zawdzięczamy nadprogramowym,
nielegalnym wręcz dawkom lekarstw. Śni
mi się niemowlę z wąsami. Mam wrażenie, że ktoś na naszym domu montuje tabliczkę
z napisem UWAGA ZARAZA. Zresztą przecież
wyglądamy jak zombie. Rodzina Adamsów to przy nas okazy zdrowia, urody i
witalności made in California. Snujemy się po domu, zasypiając choćby na
chwilkę byle gdzie. Prysznic z ferveksu, zupa z gripeksu. Przewijanie, nosów przetykanie, inhalowanie, ziuzianie. Ja przytulę
cię, ty ponoś mnie. Aaa kotki dwa…
Poniedziałek.
Wychodzimy na prostą. Dom wygląda jakby przeszedł tędy huragan kat(a)rina.
Katarina grypina. Od jutra dezynfekcja, dezynsekcja, deratyzacja oraz pełna mobilizacja. Powrót do
życia.
A
to wszystko dlatego, że w czwartek, tak mimochodem i sama nie wiem dlaczego, pomyślałam
sobie
ale fajnie, że te dzieci w ogóle nie chorują.
aut. Georgiana Chitac
Nie należy sobie tak myśleć.
OdpowiedzUsuńTeż u mnie działa to mega niekorzystnie. Gdy pomyślę, że fajnie... no i w ogóle... luzzz. Od razu jak nie urok to rota...
Ok... nie przeszkadzam w dezynfekcji, dezynsekcji, deratyzacji;)
Nie należy również myśleć o posprzątanym i świeżym domu.
OdpowiedzUsuńPomyślałam rano. Z radością. Że wieczorem usiądę na kanapie w takowym.
I wyłączyli prąd.
I włączyli dopiero wieczorem.
Nic nie zrobiłam ;-))))))
A to akurat miły przypadek;)
UsuńNicnieróbstwo z dobrym alibi.
Szkoda tylko, że co się odwlecze ... to się nawarstwi:(
Kiedy przeziębienie dopada dziecko, to trzeba tymczasowo zamienić się w służącą :) Mnie to akurat nie przeszkadza, bo przeciez to tylko dziecko :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
dezynskecja