Przejdź do głównej zawartości

Breja


Nie mów mi, że nie masz.
Masz. Głowę daję.
Masz, tylko nie ruszasz. 

Z wygody, dla świętego spokoju, spokoju ducha. Dla dobra sprawy, dla dobra wyższego, ważniejszego. Nie ruszasz, bo nikt nie chce ruszać. Nawet kijem. Patykiem zwykłym powykrzywianym nie masz ochoty ruszać gęstej, brunatnej brei, przykrytej zielonym kożuchem spleśniałego nalotu. Bo istnieje ryzyko, że jak ruszysz, jak przebijesz, to spod kożucha wybiją, wyleją się hektolitry śmierdzącego gówna. Pobrudzą ci ładne buty, a istnieje ryzyko, że nawet prysną w twarz. Więc, po co? Pytam. Po co ruszać?

Masz. Głowę daję.
Masz taki temat. Z kimś na pewno masz. Może z mężem, może z matką, może z siostrą lub sąsiadką. Masz temat, którego z przyjacielem, szwagrem czy ojcem w ogóle nie ruszasz. Tak jakby go nie było, ale on jest. Żyje, wije się. Przebłyskuje czasami w tonie lub geście. Jest niczym nowotwór zżerający od środka relację, która powinna zdrowa być, ludzka. Czasami jest to długo pielęgnowane niedopowiedzenie, czasami upokorzenie, nierozliczone rozmowy lub interesy. Czasami chodzi o to, że ci mają więcej, a ci drudzy mniej, czegokolwiek.  Czasami jest to chora miłość, lub jedno zdanie, które usłyszane kilka lat temu zakiełkowało w twojej głowie i wyrósł z niego nowotwór tematu nietykanego. Złośliwy, zresztą. Boli, trawi twój organizm, ale nie odezwiesz się. Bo, po co, bo jak? 

Siadasz przy stole, pijesz z kubka kawę, śmiejesz się, patrzysz w oczy, rozmawiasz, żyjesz. Tak normalnie, jak powinno być.  A z szafy cuchnie trupem. Twoje nozdrza rozpoznają odór zgnilizny na kilometr. I ta kawa przestaje smakować, cedzisz ją przez zęby. I w oczy już nie patrzysz, bo masz załzawione. Bo śmierdzi, cuchnie, że rzygać się chce. I już chcesz, już na końcu języka masz to zdanie, i te drzwi od szafy otworzyć chcesz. Ale przełykasz ślinę, bo wiesz, że gdy zgniły trup z szafy wypadnie, to jedynie bałagan będzie. I smród się jeszcze bardziej rozejdzie. I muchy nadlecą.  I wszyscy będą mieć pretensje. Do ciebie. Bo jak zamknięty był, to jakby go nie było. A teraz, co? Komu to sprzątać? I tylko na wariata wyjdziesz, co emocji szuka. A tak - spokojnie jest, dobrze tak.

Siadasz przy stole, pijesz z kubka kawę, śmiejesz się, patrzysz w oczy, rozmawiasz, żyjesz. Tak normalnie, jak powinno być. Stół nakryty serwetą, w telewizji o trąbach powietrznych. Czasami tylko rzucisz okiem na szafę, ale nic nie mówisz. Mimo, że serce lekko kołacze i gardło ściśnięte, wyciągasz rękę po kolejny kawałek szarlotki. Domowej. Nie ma, po co. Się odzywać. Jakoś to będzie. 
Taka nasza rola. W teatrzyku naszym codziennym.
Kurtyna w dół!


                                                                                         aut. Georgiana Chitac

Komentarze

  1. a ja jednak zazwyczaj ruszam. choć bywa paskudnie. i zdarza się, że kończy się jeszcze gorzej - końcem np. relacji. zdarzyło się...
    i potem nawet mam żal.. do siebie.. że nie powstrzymałam się. ale jednak nie chcę/nie mogę/nie lubię/nie umiem żyć z trupami w szafie.
    ale rozumiem ten wybór i świadomość ceny świętego spokoju.
    nie namawiam.. tylko swój punkt widzenia przedstawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma? Jesteś tego pewna? Nie ma tematu takiego w rodzinie? Różnie bywa: czasami jest to ciotka , która dziecko z księdzem miała, dziadek ubek, wujek, co chłopców młodych za bardzo lubił, babcia co za Żydami nie przepadała i jęzorem mieliła na lewo i prawo a skończyło się jak się skończyło. Czasami jest to matka, która często z domu wychodziła, sama i z kwiatami wracała, czasami jest to żal do rodziców, ze tylko jedno swoje dziecko wykształcili , bo nie mieli pieniędzy - i dlaczego akurat te a nie drugie. Nie oddane pieniądze. Kuzyn- złodziej w kiciu, kuzynka narkomanka, przyjaciel, który się zabił a ty wiesz, dlaczego...czasami...
      Nie masz? Nic Takiego?
      Szczęściara...

      Usuń
  2. no że ktoś wokół mnie ma taki temat, to oczywiście wielce prawdopodobne. ja tylko napisałam, że bomby zazwyczaj otwieram z różnym skutkiem:-))

    OdpowiedzUsuń
  3. Trafne. Celne.
    Każdy taki ma. W oczy często się przez niego nie patrzy, rozmowy przerywa - ale też bywa tak,że tylko my mamy świadomość tego że istnieje. Niemniej co do ruszania-nieruszania takiegoż... Wydaje mi się, że żadne rozwiązanie nie jest dobre. Jak w dowcipie:
    - Rysiek, wiesz, znalazły się jednak te pieniądze które zginęły w dniu kiedy u nas byłeś.
    - Uff, przecież mówiłem że to nie ja.
    - Tak, ale wiesz, nie przychodź do nas więcej, bo niesmak jakiś taki pozostał...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...