Przejdź do głównej zawartości

Norweskie jajo


Znam jedną taką, która wcale nie musi. Twierdzi, że nie musi. Jeść. 

To znaczy ona lubi zjeść. Ba. Nawet gotuje całkiem nieźle, wymyślnie czasami. I piecze. I przy tym gotowaniu wymyślnym czasami, a najczęściej jednak zwykłym i przeciętnym to tu skubnie tam przekąsi. I starcza. Jej. Bo na śniadanie skórki od chleba doje, które nieletni zostawili na talerzach. Później jakaś kawka, pół drożdżówki sprzed trzech dni, które w torebce się wala, krusząc niemiłosiernie. Obiadu nie je, bo jeszcze trzyma ją ten kabanos pochłonięty przy wypakowywaniu zakupów do lodówki, a zresztą obiadem to ona karmi młode. Na kolację nie ma już czasu lub siły, zwyczajnie. 

Tak więc żyje ona powietrzem i bezmyślnie wciągniętymi półproduktami, byleby tylko zaspokoić głód, który czasami przypomni o sobie. Czasami. I tak sobie żyje i tak sobie myśli, czy te innych apetyty to nie fanaberie jakieś. To bieganie wokół stołu i talerza. I tak sobie żyje  i tak sobie myśli wiedząc, że myśli te wcale nie wyszukane jakieś, ale za to z prawdziwą mądrością życiową mówiącą o tym, że przecież nie samym chlebem człowiek żyje. I myśli tak sobie do czasu.

Aż pewnego parszywego dnia nie stanie przed lustrem i ze zgrozą stwierdzi: pora się odchudzać. Bo jeżeli nawet nie przeciąża żołądka i wątroby nadmiarem pokarmów spożywanych, to jednak tryb życia, wiek, hormony i zapewne urok rzucony przez nieżyczliwą i zawistną byłą koleżankę sprawiły, że przybyło tu i ówdzie. Szczególnie w oponie, pośladku i udzie.  Ale co tam! Ale phi! Odchudzanie – wielka mi rzecz. Przecież ja i tak prawie nie jem, stwierdza. 

Przywdziewa strój domowo–sportowy, bo choć ćwiczyć nie ma zamiaru (jako że z charakteru nieskłonna), to ma nieodparte wrażenie, że od samego noszenia dresu kalorie rezydujące w oponie lecą. Dres powoduje u niej niebywałą gibkość w kościach, więc z gracją rosyjskiej cyrkówki odpala jednym, wdzięcznym ruchem komputer, by znaleźć dla siebie dietę akuratną i adekwatną. I czyta: dieta ananasowa, dieta dla kobiet typu gruszka, dieta księżycowa, makaronowa, na chandrę, na dobry sen, norweska, na zaparcia, pomidorowa, poświąteczna, punktowa, rozdzielna, warzywna… Oponka, pośladek i udo trzęsą się ze strachu w swym cellulicie nad nieuchronną przyszłością. Niepotrzebnie, bo. 

Nie wie jak, nie wie skąd i dlaczego, ale sam fakt bycia na diecie powoduje uruchomienie ssania ze środka brzucha i lawiny wręcz apetytów zgoła niesztampowych. Kiedy siedzi przy stole po norweskim śniadaniu, składającym się z trzech jajek na twardo i gorzkiej kawy, marzy by wciągnąć sześć parówek. Z majonezem. Do tego ciepła i chrupiąca bułeczka z masełkiem. Kawa mrożona posypana pizzą i wszystko popite chipsami z colą (choć wcale nie lubi). Marzy też o lodach, sosie beszamelowym z bitą śmietaną i łososiu wędzonym skropionym frytkami i czekoladą z okienkiem. 

Obsesyjnie myśli o jedzeniu, w każdej minucie dnia. Co siedemnaście sekund spogląda na zegarek, czy to aby nie już TA pora. Pora posiłku. I tańczy i biega wokół stołu i talerza. Na dwóch liściach sałaty cztery krople soku z cytryny odmierza. Delektuje się kiełkami i niedoprawionym szpinakiem.  Przygotowuje ludzkie posiłki dla reszty domowników, a język do dupy jej ucieka. Ściekająca ślina wsiąka w dres. Po dwóch dniach jest na skraju załamania nerwowego, rodzina błaga by się opamiętała póki jeszcze czas i wróciła do swojej nieregularnej, czerstwej drożdżówki i kabanosa. Bo zwyczajnie na tej, pożal-się-boże diecie jest jędzowata i ogólnie ciężka w koegzystencji. 

Rzuca więc dietę, rzuca dres, mija stres. Dla rodziny to robi, oczywiście. Przynajmniej oficjalnie.  
Oponka, pośladek i udo mogą spać spokojnie.
Przez jakiś czas.


- - - - -
Bohaterka postu jest wytworem mojej chorej wyobraźni i doszukiwanie się jakichkolwiek podobieństw u osób żyjących jest nieuzasadnione i wręcz niewskazane. A już na pewno nie należy kojarzyć bohaterki wpisu z autorką bloga. 
Wcale.
Byłoby to niedorzeczne. 


                                                                    rys. Georgiana Chitac



Komentarze

  1. Oczywiście.
    Aczkolwiek bohaterka jest zdumiewajco podobna do mnie... bez doszukiwania.
    Zapewne byłabym Twoją bohaterką, gdyby lubiła - ona ta bohaterka - w noszony dres trochę potu wyciskać:)
    Nie będąc ją, potwierdzam Twą czystą fikcję literacką...
    Czymkolwiek podszytą;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...