Przejdź do głównej zawartości

Czy to już koniec?



Do cholery jasnej!

Przecież mam wszystko. 

Wszystko, co mi potrzebne w tej chwili.
Przede wszystkim mam chęć i tęsknotę. Chęć, bo chcę. Tęsknotę, bo tęsknię za napisaniem czegokolwiek. Bo lubię to. I to, co się dzieje po tym, gdy cokolwiek napiszę. Bo to jakiś mały korytarzyk w moim świecie. Mały, ciasny i czasami ciemny. Ale tu rządzę, tu o wszystkim decyduję tylko ja. O czym napiszę i w jaki sposób, decyduję. Nie tłumaczę się, nie muszę. Pierdolę. I lubię to. I tęsknię za tym napisaniem czegokolwiek. Od kilku dni tęsknię. Bo to przyjemność dla mnie, nie mus. Ja już się zmuszać do niczego nie lubię. Akurat tego, nie.

Mam komfort w postaciach wielu.
Postać pierwsza, to ilość tematów. Ilość zdarzeń dających temat. Jest ich. A gdyby nie było zdarzeń, to  przecież tematem może być nawet smażenie jajecznicy. Byleby dobrej. Dobre, znaczy się.

Postać druga komfortu, to w miarę względna chwilowa samotność. Bardzo przeze mnie pożądana w chwili, gdy chcę pisać. Młodszy śpi, Starsza coś kombinuje, ale na szczęście za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju. Mąż oddaje się cały ciałem, umysłem i ogólnym stanem ducha swojemu nowemu hobby. Podobno wróci późno. To dobrze. Bo chciałam napisać. Cokolwiek.

Mam posprzątane i wywietrzone. Zazwyczaj pozytywnie nastrajający i inspirujący półmrok dziś nie działa. Śpiewa mi Bono, a przygrywa mu B.B.King.  Mam dobrego drinka. Ulubionego wręcz. Gin z tonikiem sączę. I z cytryną.  Zapaliłam sobie nawet. Mentolem odurzyłam płuca. Nogi podkurczam pod kocem pachnącym dzisiejszym słońcem. Na kolanach okrytych kocem pachnącym, kołysze się mój netbook. Na klawiszach netbooka palce moich dłoni. Lekko obśrupany lakier na paznokciach. Zmyje się. Jutro. Wgapiam się jak głupia w obśrupania te, i nic. Bono już nie śpiewa. Teraz Tracy Chapman. Ładnie śpiewa. Zapomniałam o niej. Zapomniałam jak kiedyś ją lubiłam. Bardzo.  Trejsi Tapczan na nią mówiliśmy. Dzieciaki z nas były. 

Tracy śpiewa. Paznokcie obśrupane z palcami na klawiaturze. I nic.
A chciałabym. Bardzo. Bo lubię. Tak bardzo chciałabym coś napisać. Ale nie umiem. Nie potrafię jakoś. Wczoraj i dziś. 
Nie wiem jak to zrobić, by napisać. Coklowiek.
I jednego się boję.

Czy to już koniec?

                                                                                                        rys. Georgiana Chitac







Komentarze

  1. Posprzątane i wywietrzone?
    Ci co zawsze przeszkadzają nic nie chcą?
    Za dobrze masz, jak jest za dobrze ... się nie da ... najlepiej się pisze w chwili kradzionej;)
    Pewnie i u mnie powód podobny, obok jeszcze jednego...
    Niech moc będzie z Tobą i nadejdzie owa chwila, byyyy ... chociaż mucha zjawiła się ...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Irmino Obiektywna,
      żywię głęboką nadzieję, że masz rację (z tym komfortem).
      I szczerze życzę Ci również muchy. Oby zjawiła się, bo dawno Cię nie czytałam, nad czym ubolewam niezmiernie.
      Z wyrazami sympatii,
      monika z czwartego...
      ;-)

      Usuń
  2. Oj, znam to uczucie, znam to:) Nie przejmuj się, miewałam je wielokrotnie i zawsze w końcu po jakimś czasie okazywało się, że nie, że jednak nie koniec.

    Czasem coś musi dłużej dojrzewać po prostu, czasem się musi tutaj też przewietrzyć;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Aneto Bezokularów,
      dziękuję za ciepłe wyrazy wsparcia;-) Mam nadzieję, iż dojrzeję;-) Na efekty Twojego dojrzewania czekam również;)
      Z wyrazami sympatii,
      monika z czwartego...
      ;-)))

      Usuń
  3. mnie się czasami tak robi, że bym napisała cokolwiek. To taka sama ochota jak na papierosa. Chwila z bloggerem, to chwila relaksu.
    Dobrze jest pisać o tym, jak jest dobrze. Lubię takie posty.

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja nie wiem co o tym sądzić,nie mam zdania.Po prostu.Pustka.Zero przemyśleń.Nic.To dopiero katastrofa,co?

    OdpowiedzUsuń
  5. Według Majów koniec ma być w grudniu, a nie we wrześniu:)
    A tak poważniej, nie ma co się spinać bo to zdradliwa wena, raz jest, raz jej nie ma. A zazwyczaj koniec to początek czegoś nowego. Przymus, jakiekolwiek próby napisanie czegoś na siłę mija się z celem bo w końcu piszesz dla przyjemności. Parę dni na złapanie oddechu to szansa na spojrzenie na całość z innej strony, na przewietrzenie "strychu", co na pewno zaowocuje kilkoma dobrymi pomysłami na wpis.
    Los całe życie zsyła atrakcje i chyba każda z nich jest warta opisania.

    Pozdrawiam i powodzenia życzę.

    OdpowiedzUsuń
  6. byłabym niepocieszona jakbyś przestała

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...