Przejdź do głównej zawartości

Całkiem sympatyczna historia

Ludzie chorują. Szczególnie zimą. 
A gdy zimna, śnieżna zima panoszy się na ulicach i trzyma mocno jeszcze w marcu, ludzie chorują bardziej. Z tęsknoty, zgryzoty i wymrożenia zwyczajnego. Ich akumulatory słoneczne od dawna jadą na resztkach energii i gdy włącza się rezerwa zaczynają kichać, prychać, kaszleć i zarażać innych.
Gdy ludzie chorują, apteki są ich pełne. Tych ludzi.

Aptek więcej niż chorych. Na każdym rogu, za każdym rogiem, co drugi dom, w każdym markecie. Apteka pod brzozą, Pod lipą, Pod wierzbami, Apteka przyjazna i Apteka taka, co mniej.

Dlaczego wybieram tę, a nie inną? Nie wiem. Chyba na zasadzie "bo tak". Bo tak mnie ponosi. Lub mną.
Szybko zamykam za sobą szklane drzwi nie chcąc uronić ni krzty ciepła z ciepłego wnętrza.
Kolejka. Ludzie w czapkach, kurtkach, ciuchach zimowych. Zmęczonych ciuchach. One też chcą już odpocząć. Stoi więc kolejka ciuchów zimowych, zimą zmęczonych. A na przedzie kolejki kobieta.
Z wózkiem, w którym dziecko. Dziecko, jak na moje oko mniej więcej w wieku mojego Młodszego. Dziecko ubrane w kolory sugerujące, że to dziewczynka.

Ja na końcu kolejki, a Młodszy biega po aptece. Wte i wewte, jakbym w kolejce po antidotum na owsiki stała. Młodszy biega, a dziewczynka z wózka do niego "choć" i "choć" woła. Rączki wyciąga. Młodszy biega. Ona "choć" i "choć". W końcu Młodszy staje naprzeciw młodej niewiasty. Patrzy zainteresowany, a ja nie mniej. On zazwyczaj nieskory do integracji z rówieśnikami. Ona siedzi, on stoi. Patrzą na siebie. Ja na nich. Ona wyciąga rączki, które on natychmiast chwyta. Stoją i patrzą na siebie. Jak zahipnotyzowani. W ciszy. W ciszy apteczno-kolejkowej.

Kobieta odwraca się, pcha wózek ku wyjściu. Dzieci puszczają małe łapki z uścisku. Ja otwieram drzwi a ona na to, że dziękuje mi pięknie, by od razu zwrócić się do córki: "a teraz Hanna, idziemy do domu". Zamykam za nimi drzwi, a Młodszy z nosem spłaszczonym  na szybie obserwuje oddalającą sylwetkę kobiety pchającej wózek. Patrzę też.

Hanna, Hanna.... I robi mi się gorąco i retrospekcja jak w hollywoodzkim filmie następuje. I widzę tę kobietę i jej uśmiech jak ona dziękuje mi pięknie. I odejmuję jej jakieś dwa lata, dodaję kilka kilogramów. Ściągam jej czapkę, odwijam z szalika, zmywam makijaż. Odziewam w szpitalną koszulkę.

To Ewa. To przeciez śliczna, rudowłosa Ewa, z którą dzieliłam przez dwie doby dwuosobową salę szpitalną. Jej Hanna przyszła na świat kilka godzin przed Młodszym.  Byłyśmy ze sobą, byłyśmy dla siebie. Obce, a bliskie. Kładłyśmy nasze dzieci porównując je i zastanawiając się, czy kiedyś się spotkają.
Spotkali się.
Poznali się?
Któż to wie.








Komentarze

  1. O, odśnieżyli Cię w końcu :-)
    Scenka niczym z filmu ...całkiem sympatczna ;)
    Coś w każdym razie się między nimi zadziało fajnego :)))
    Zdarza mi się spotkać kogoś i wiem, że znam ale nie od razu kojarzę skąd. Na wszelki mówię "dzień dobry". Po czasie zajarzam, że np. "razem żeśmy wódkę pili" i głupio mi, bo pomyśleć sobie ktoś może, że wyniosła jestem albo co... Wiem, że Ewę nie w ty kontekście, tak tylko mi się napatoczyło bez związku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i nie wiem, czy chłopaki tak mają ale moje dziewczyny często chcą aby im coś "biograficznego" opowiedzieć. No na zawołanie nie za bardzo potrafię wykrzesać dziś żałuję, że nie notowałam takich historyjek - taka jak Twoja na pewno by się tam znalazła. Opowiedz mu ją kiedyś ...albo daj przeczytać /o ile potomni będą mieli jeszcze możliwość odtworzenia tych danych - bo technika nas wyprzedzi/
    Ale dziś paplam trzy po trzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie...no co Ty...wcale nie masz słowotoku....;-)))
    Dobra, obiecuję, że opowiem. Bo trochę się boję , że mnie tu jeszcze kilkoma komentarzami zaatakujesz ;-)))

    A poważnie: nie rozpoznaję twarzy, nie poznaję ludzi. Dziwię się nawet, że mężowi nie każę codziennie się przedstawiać. Straszne to, bo tak jak napisałaś wielu sądzi, ze nie chcę ich rozpoznawać. Okropna przypadłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zapomniałam: z Ewą wódki nie piłam, ale w pewnym sensie...spałysmy ze sobą. Powinnam była ją pamiętać;-)

      Usuń
    2. Na Twoją korzyść przemawia fakt, że Ewa też Ciebie nie poznała ;-)
      Za to dzieci psim swędem lub jakąś inną niczym nie skażoną intuicją odnalazły się w sytuacji ... niesamowite ...
      Nawet nie będę się tu rozwodziła ilu ludzi moja pamięć sobie nie przypomniała ... ile faktów niemiłosiernie pozmienianych na mym koncie ... ile przekłamań w obrazie rzeczywistości ...
      A ludzie, no cóż, ci ludzie zawsze coś znajdą, by mówić, ci ludzie co muszą o innych mówić ;-))
      A jeśli znajdziesz antidotum na owsiki - będę wdzięczna ;-)

      Usuń
    3. Obawiam się, że prędzej znajdę Świętego Graala ;-)

      Usuń
  4. Wyróżniłem Twojego bloga, zobacz co i jak i podaj dalej swoje pięć typów. Pozdrawiam.
    http://punktpotrojny.blogspot.com/2013/03/wyroznienia-i-procencik.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, rzeczywiście całkiem sympatyczna ta historia :) No i zdaje sie mieć wiele spólnego z przeznaczeniem, czyż nie? Ta apteka, dlaczego nie inna? ;) No właśnie... zawsze powtarzam, że wiara w przeznacznie ułatwia życie no i proszę - potwierdzenie choćby w tej prostej historii ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...