Przejdź do głównej zawartości

Umknęłoby, uciekło


Gdzie ty, wariatko, włazisz? Na co ci to, po co? Zwiną cię zaraz, spiszą, zaaresztują. Na co ci to, po co?
Włazić muszę, bo chcę! Bo jak tego nie zrobię teraz, w tej chwili, to mi coś umknie. Ucieknie na rok cały, następny. Bo pokusa mną targa. Wleźć muszę, bo ty się nie garniesz! Kiedyś, dawniej rwąc mnie, narwałbyś mi. Mówię do ciebie, ale ty już nie słyszysz. Idziesz. A może nie mówiłam tego do ciebie, tylko sobie tak, w myślach. Już nie wiem. Nie pamiętam.

Druga w nocy. Deszcz. Mimo to, ptaki napierdzielają jakby spać nie mogły. Albo nie chciały. I rację mają. Po co spać, kiedy noc majowa. Ciepła i deszczowa. 
W przypływie nagłego impulsu, albo być może zahipnotyzowana jego duszącym zapachem, wdrapuję się na płot. Stary. W połowie spróchniały, a w drugiej zardzewiały. W szpilkach czarnych, w płaszczyku w kolorze fuksji, w taniej biżuterii imitującej zapewne brylanty. Ubrana, udekorowana na zupełnie inną okoliczność, nie uwzględniłam ewentualnego hasania po płotach. W połowie spróchniałych, a w drugiej zardzewiałych. 
Płot przechyla się pod moim ciężarem (ciężarem???), spada mi prawy but. Bosą stopą przyczepiam się do drucianego, chyboczącego się ogrodzenia. Wyciągam ręce najwyżej jak mogę. Płaszczyk w kolorze fuksji zachodzi rdzą. Wyciągam ręce i rwę. Ile natura dała, na ile długość rąk pozwala. 

Schodzę, zeskakuję.
Brudna, przemoczona, w połowie obuta, a w drugiej bosa. Z pedikirem nadszarpniętym.
Zanurzam nos, zanurzam twarz. Mokre gałęzie rozmazują mi makijaż, grzywkę zamieniają w mokre strąki.
Nie żałuję, bo musiałam. Inaczej umknęłoby, uciekło.
Poczekaj, krzyczę. I biegnę rozmazana, w jednym bucie.
Z naręczem mokrego bzu.
Maj.


Komentarze

  1. Dobrze ... dobrze, że żeś tam wlazła ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. też bym dla niego wlazła pomimo buta i pończochy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj i ja już wiem wreszcie czemu ta wiosna na drugim końcu świata tak jak polska nie pachnie... Bzów brakuje! Tęsknotę we mnie obudził ten tekst, tęsknotę za majowym bzem.

    OdpowiedzUsuń
  4. I to życie jest właśnie, zbyt wiele z niego i tak umyka :) I warto, i trzeba - a niech tam ! :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ptaki raczej nie napierdzielają podczas deszczu, ale mnie tam nie było, miodu i wina nie piłem, bzu nie rwałem. Sorry, teraz dopiero widzę, że sugerujesz przymrużenie oka ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja tam byłam, wino piłam i bez rwałam.
    A ptaki napierdzielały, że hej! Poważnie.
    Tym razem - bez przymrużenia oka;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nieodparte wrażenie, że było to o dość wczesnym poranku bądź o dość późnym powrocie ;-))

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...