Przejdź do głównej zawartości

Wojownicy z Marsa

Stało się.
Wici zostały puszczone.
Niebo zaczęły pokrywać czarne chmury.
Wszyscy mieszkańcy szeptali o jednym: NADCIĄGA  WIELKA  BITWA!

Wiadomość że TO  nastąpi, dotarła do uszu naszych dzielnych wojowników szybciej niż błyskawica. A oni, jak jeden mąż, wyrazili natychmiastową gotowość do walki. Wybrańcy. Bo nie każdy mógł w tej walce stanąć. Jedynie najlepsi, doświadczeni.  Ci, którzy w niejednej bitwie krew przelali, kości pogruchotali. Wszyscy wspaniali, dzielni, szybcy, zwinni. Było ich siedmiu. Jakże wyjątkowo i symbolicznie. Doskonali jak siedem cudów świata, zachwycający jak siedem kolorów tęczy. Piękni wszyscy razem i każdy z osobna.

Nasi rycerze, tak jak im honor nakazywał, czym prędzej zaczęli przygotowywać się do pojedynku. Wiedzieli, że muszą być silni i przygotowani na najtrudniejsze wyzwania. Trenowali, niczym Rocky Balboa czy inny Van Damme. A czasu zostało niewiele. Raptem miesiąc.
Interesowało ich jedno – zwycięstwo. Zdawali sobie sprawę, że aby je osiągnąć muszą posiadać jakiś plan bitwy, nieźle by było gdyby plan ten był wręcz zajebisty. Wymyślenie idealnej strategii powodowało, że trudno było się skupić na prozaicznych czynnościach. Wszak nie wiadomo jaką taktykę najlepiej przyjąć: „trzy po trzy”, cztery na siedem”, „dwa na jeden”, czy może idealne byłoby „cztery razy po dwa razy”.

Dnia ustalonego, czyli osiemnastego lutego, w porze rannej a nawet pośniadaniowej opuścili swe domostwa, by na udeptanej ziemi stoczyć bitwę życia. Stawili się w  pełnym rynsztunku: obuci, ogetrowani,  ponumerowani. Niejeden miał jeszcze w pamięci swą kobietę, niewiastę czyli,  żegnającą go na progu z dzieckiem na ręku, ze łzami w oczach i trwogą w głosie przemawiającą do jego rozumu: wróć mój miły, z tarczą lub na tarczy, ale wróć cały i zdrowy.  

Przebiegu tej jatki relacjonować nie sposób ze względu ilość drastycznych scen i potoku okrucieństwa. Z delikatnych przypadłości wymienić można jedynie kilka stanów przedzawałowych u naszych dzielnych wojowników. Walczyli zaciekle, zapamiętale i z pełnym poświęceniem. Z otwartymi przyłbicami kruszyli kopie w bitwie, która miała im przynieść życie w świetle Glorii i Chwały. Walczyli do ostatniej kropli krwi. Takich niby trzystu a tylko siedmiu. Nowożytne Termopile.

Polegli.

Wrócili na tarczach. Niestety, dwie pożądane piękności bawiły w obozie konkurencyjnej hordy. Zarówno Gloria jak i Chwała wypięły się na naszych wojowników.

A teraz fakty: 
- halowy turniej piłkarski „30+”
- 4 mecze, 4 porażki, 0 zdobytych bramek
- drużyn biorących udział w turnieju: 9
- miejsce zajęte przez naszych wojowników: 9 (słownie: dziewiąte)
- niczym nieuzasadniona satysfakcja
- zakwasy i stan agonalny w następnych dniach
- nieodparta chęć uczestnictwa w następnym turnieju.

 No nic, wojownicy boga Marsa. Staram się, szanuję ale nigdy nie zrozumiem. Spadam na swoją Wenus.

Komentarze

  1. dobre, dobre:) Ja osobiście nie rozumiem dlaczego 11-stu dorosłych, inteligentnych i uważających się za rozsądnych ludzi biega naraz po pustym placu za kawałkiem bezużytecznej skóry....

    OdpowiedzUsuń
  2. jako jeden z wojowników pragnę dodać iż boisko nierówne było ;) a jeden z moich współtowarzyszy próbując rozbroić wroga sam się rozbroił :) - miszka

    OdpowiedzUsuń
  3. to najgorszy,najbardziej niekompetentny wpis na Twoim blogu...z bólem serca muszę to stwierdzić.Nic tam się nie zgadza.N i e o w y n i k t a m c h o d z i ł o!
    pokazaliśmy całe piękno futbolu - jak można się nim bawić nie zdobywając bramek,nie "rozjeżdżając" przeciwnika,nie licząc na laury.W kuluarach wszystkie drużyny szeptały o naszej finezji,niespotykanej technice oraz niebywałej kondycji fizycznej.Dobrze wiedzieli,że mogliśmy z nimi zrobić wszystko.Dosłownie wszystko.
    Gdy będziemy chcieli wygrać,to Wam Kobiety o tym powiemy i wygramy.Zatkało kakało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw wygrajcie a potem nam powiedzcie.
      Zatkało mnie, zatkało. Pozatykazana jestem cała.
      Aloha :-)

      Usuń
  4. Czuję się w obowiązku odnieść to tego, co zostało napisane i nie tylko jako czytelnik Twojego bloga, ale również, jako „wódz” tego wspaniałego zespołu. Samo to, że udało się nam zebrać w tak doborowym towarzystwie jest wielkim sukcesem. Nie będę się powtarzał, że nie o wynik tu chodziło a pokazanie pięknego, radosnego, finezyjnego futbolu. Wojownicy z marsa mają już sporo brzydkich wygranych. Teraz przyszedł czas na piękne przegrane i danie przyjemności publiczności z MY to uczyniliśmy.

    Moja reakcja może być tylko jedna lepiej idź do garów

    EL BOSCO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pójdę do garów bo ja, w przeciwieństwie do niektórych, staram się robić to w czym jestem dobra :-) Tobie też Aloha, wojowniku :-)

      Usuń
  5. WOJOWNIKÓW BYŁO ZA MAŁO... CZASAMI WARTO NAGIĄĆ PRZEPISY ŻEBY WYGRAĆ ... KRĘCINA BY TO ZAŁATWIŁ....

    OdpowiedzUsuń
  6. ...lśniły im zbroje w blasku słońc porannych
    - z wieczora już nie - przywieźli ich rannych,
    lecz cóż wojowie,choć dzielnieście walczyli,
    w oczach waszych kobiet kupa z was debili...
    ale niechaj was to nie gnębi zbyt srodze
    -bo co może niewiasta powiedzieć o "nodze"?
    żonka jak to żonka
    - tak było,jest i będzie -
    choć myśli,że nie jest -
    przeważnie jest w błędzie...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...