Przejdź do głównej zawartości

To nie serial

"Życie jest jak film Smarzowskiego" odpisał mi Pitfall, gdy skomentowałam Jego ostatni wpis.

Tak Pitfall, masz rację.

Niestety życie nie jest jak TVN-owskie seriale, gdzie wszyscy wyglądają jak z katalogu, mają doskonałe prace, domy, jeżdżą wypasionymi furami. Gdzie zawsze jest piękna pogoda, dzieci są ładne, zdrowe i czyste. Gdzie codziennie wyskakują na sushi, na kawę z koleżankami, a wieczory spędzają w najmodniejszych klubach. Gdzie matka trojga dzieci od świtu do nocy chodzi wypindrzona, koncertowo zajmuje się dwustumetrowym domem, a przy okazji jej kariera zawodowa osiąga zawrotne tempo. A jakże. Gdzie każda historia kończy się hepiendem. Gdzie zasadniczym problemem głównych bohaterek (moich rówieśniczek zapewne)  jest "umówić się z nim, czy nie". 

Życie nie jest jak pudełko czekoladek.  
Jest jak pudełko z przeterminowanymi owocami morza. Oślizgłymi, śmierdzącymi, obrzydliwymi. Choć tak bardzo staramy się stworzyć iluzję życia rodem z serialu. Choć na chwilkę, na moment, tak dla higieny psychicznej. Czasami.

I zawsze, gdy wydaje mi się, że gram w serialu (bo tak mi dobrze) dostaję obuchem w łeb. I ląduję u Smarzowskiego.  Na przykład wtedy, gdy. Widzę tę dziewczynę. Mieszka niedaleko mnie. Widzę ją ciągle jak chodzi z wózkiem. Matką została w wieku szesnastu lat. Rodzina patologiczna, pod nadzorem kuratora. Podejrzewam, że chodzi z tym wózkiem całymi dniami, bo zwyczajnie boi się być w domu z wiecznie pijanymi rodzicami. Smród, bród i ubóstwo jak u Smarzowskiego. 
Jedyny sklep we wsi. Stoi przede mną w kolejce. Jest mocno zaniedbana. Obserwuję ją, gdy trzyma swoją niespełna roczną córeczkę na rękach, choć sama wygląda jak gimnazjalistka. Bierze chleb i paczkę chipsów dla dziecka. Bierze, nie kupuje. Wirtualna kwota zakupów ląduje w zeszycie sklepowej.  Karmi dziecko chipsami. 
Gdy staje do mnie przodem, widzę kilkumiesięczną ciążę. Kolejną.

Gdy wracam do domu Młodszy rumiany, czyściutki w śmiesznym body i rajtkach wypina swój najedzony brzuszek. Domaga się Minimini

W tym samym czasie ważni panowie plaszczą swoje nażarte dupska, odziane w dobrze skrojone garnitury, na jakimś wypasionym jachcie. Za taki jacht pewnie można by kupić dziesięć moich wsi. Z mieszkańcami.  Plaszczą dupska, piją najdroższą whisky, wymachują cygarami. Obsługują ich najpiękniejsze dziewczyny na świecie. Obsługują ich w każdym zakresie. Plaszczą dupska, a konta na Kajmanach im pęcznieją. Bo skoro tam się strzelają, tam bombardują, to ci panowie na tym zarabiają.

Młodszy tańczy przy Minimini. Na ławie leży dzisiejsza Gazeta Wyborcza. 

Z pierwszej strony krzyczy zdjęcie z podpisem "Hanen Tafish, palestyńska dziewczynka, zginęła w czasie izraelskiego nalotu na miasto Gaza". Hanen jest mniej więcej w wieku mojego Młodszego.  Musiała być piękną dziewczynką.

Dziewczyna spaceruje z wózkiem, opinając kurtkę na coraz większym brzuchu.
Ważni panowie nalewają sobie kolejną whisky.
Młodszy tańczy przy Minimini, a ja patrząc na Niego jestem w TVN-owskim serialu.
A Hanen już nie ma. 

Wiesz co, Pitfall?
Popierdolone to wszystko.  


 

 







Komentarze

  1. Wpis kierowany do Pitfalla i nieładnie się tak wcinać ale masz rację z tym życiem. Wielokrotnie doświadczam takich "niesprawiedliwości", które wgryzają się w umysł. Chcesz nawet coś z "tym" zrobić, spróbować naprawić choć cząstkę tego świata ...niestety - często przerasta, bo mentalność ludzką nawet czołgiem nie ruszysz. I nadal pozostaje ci srać do czystej wody - tej, którą wypiłyby bez żadnego grymasu na twarzy afrykańskie dzieci... Jak się tak nakręcę to spać nie mogę ale coż znaczy mój sen w porownaniu z prozą tego życia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpis kierowany do wszystkich.
      Zdanie Pitfalla mnie "jedynie" zainspirowało.

      Dzięki, pozdrawiam również.

      Usuń
  2. No cześć :) Ważno się poczułem, taki wymieniony... Zdarza się.
    "Życie jest jak film Smarzowskiego" - tak napisałem (lubię krótkie komentarze), równie dobrze może być - a właściwie powinno - "Filmy Smarzowskiego są jak życie" - jakoś mniej dołująco brzmi.
    Też lubię obserwować - na przykład samotna matka z Tesco, dwójka dzieci, taka myszkowata do niedawna, zapadnięta. Wtem widuję wyprostowaną bardziej, umalowaną, pełną życia. Kolczyk w brwi, papierosek jak słomka, z filtrem. Na mieście. Z facetem.
    Faceta znam jako robiącego w dragach od dawien dawna. Szczebiot. Równia już gotowa. Wtedy.
    Teraz jak kiedyś. Twarz szara, rysuje się wyraźnie coś niepokojącego. Limo pod okiem mocno upudrowane. Nerwowość w ruchach. Poszarpuje swoje dzieciaki w drodze do przedszkola (moja trasa codzienna - widuję). Faceta nie widać. Widać za to, że za moment coś pierdolnie. I tak.
    Wróciła do punktu wyjścia. Z kolejnym problemem do uporania się. Tym najtrudniejszym, jak sądzę.
    Faceci od dragów mają się dobrze. Fury wartości mojej chałupy. Matka zapada się i już tylko kwestia czasu kiedy się rozleci.

    Wtedy patrzę na swoje zwyczajne życie i czuję się jakbym był z serialu TVN. I wiele, wiele takich historii wkoło. Jak u Smarzowskiego.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdy obejrzałam po raz pierwszy Wesele - łotdefak na usta się cisnęło. Co to za odkrycie, przecież dokładnie tak to wszytsko wygląda. Wówczas jeszcze nie bylam w swoim serialu ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...