Przejdź do głównej zawartości

Czerwona sukienka

I poszłooooo...
A zapierałam się, buntowałam. Na nic to. Uległam i poległam. Poszłam z prądem owczego pędu. Dryfuję bezwiednie, beznamiętnie prowadzona przez nurt nakręcających się wzajemnie. Kolejna głupia, idiotka skończona. Jedna z tych, które przed świętami zachowują się tak, jakby ten malutki, betlejemski Jezusek był co najmniej głównym inspektorem sanepidu i innych tego typu jednostek. Jakby schodził raz do roku na ten ziemski padół, by skontrolować stan czystości okien, biel firanek i stopień nagromadzenia okruchów w fałdach kanapy.

Na pierwszy ogień poszła szafa. Szafa, w której wszystko. Szafa, która jest tak wielka, że niekiedy odnoszę wrażenie, że reszta domu jest jej częścią, a nie odwrotnie.Szafa jak szafa, ale jej zawartość...
A szczególnie część zawartości będąca moją własnością, a zarazem zdecydowaną większością zawartości. Po głębszym przeanalizowaniu zawartości owej, zamarłam w osłupieniu. I doszłam do wniosków następujących:
a) w mojej szafie ciuchy przechowują dwie różne kobiety, w tym jedna z nich to ja
b) prowadzę podwójne życie, ale z jakichś dziwnych powodów nie zdaję sobie z tego sprawy
c) mam niehalo z deklem
d) a+b+c.
Podział garderoby jest wyraźny i czytelny. Styl Przed Młodszym oraz styl Teraz. Moja szafa to Dr Jekyll i Mr Hyde. Moja szafa to dwie kobiety, dwa życia oddzielone od siebie kosmosem.

Styl Przed Młodszym charakteryzuje: niezliczona ilość spódnic i sukienek. Spódnic prostych, z falbaną, fałdą, kontrafałdą, baskinką, klinami cekinami, orientalnymi wzorami. Sukienek krótkich, długich, z rękawem długim, trzy czwarte, krótkim i bez. Z dekoltem okrągłym, karo i w szpic. I z golfem też. Bluzki klsyczne, oraz mniej. Z gołym ramieniem prawym lub lewym. Bez ramion, bez łokci, bez pleców. Styl przed Młodszym to też buty. Na obcasie pięciocentymetrowym i siedmio, dziewęicio, dwunasto, czternasto. I koturny. Wiele. Żadne tam japonki i baleriny. Obcas to była podstawa. Obcas mnie oddzielał. Od matek z wózkami, z siatkami czy przy piaskownicy. Dwanaście godzin na obcasie, by wrócić do domu, zmienić na wyższy i bawić się w knajpie do rana. W spódnicy, czy sukience z plecami lub bez. W kolczykach do ramion. W kolczykach dopasowanych, wybranych spośród  kilkudziesięciu par

Wiszą, dyndają na wieszakach. Przypominają mi o innym życiu. Już prawie go nie pamiętam. Głęboko zakitrana jest też sukienka. Czerwona. Jeden z tych ciuchów, co trafia się raz na całe życie. Wyjątkowy taki. Sprana i wyekspolatowana do granic możliwości.  Boże, jak ja w tej sukience wyglądałam! Takie nic, lniana za kolanko i w ogóle. Codzienna taka. Czego ja się w niej nie nasłuchałam! Przyjemności takich. A taki jeden to nawet... E, tam. Nieważne. Chodziłam w niej, opalona taka. Bezwstydnie zadowolona z siebie. Z końskim ogonem. Czarnym, i prostym. Długie włosy wtedy miałam. Pięć lat młodsza i pięć kilo lżejsza. Inna. 

Styl Teraz  to: dżinsy klasyczne, dżinsy z zaszewkami, dżinsy bojówki, dżinsy rurki, dżinsy cygaretki i takie siedem ósmych. To bluzy szare, bardziej szare i bardzo szare. Odpinane, zapinane i z kapturem. To ciuchy do ogrodu, do sprzątania, do gotowania, do biegania. To koszulka do farbowania włosów. Krótszych już, zdecydowanie. To ciuchy  na gości, ale ja przecież jednak w kuchni, to ciuchy jak ktoś wpadnie, to niech pomyśli, że jak tak zawsze po chacie, wypindrzona taka. To dreso-piżama i piżamo-dres. To ciuchy na koncert i do kina. Takie do marketu tego blisko, a inne już to takie do Poznania. To bluzki luźniejsze, maskujące pamiątkę po Młodszym. To jedna torba, która zmieści i zniesie wszystko. To buty na błoto piętnastocentymetrowe, pięciocentymetrowe i kurz. To balerinki i japonki, w których ja jak inne matki. Te z wózkami, siatkami i w piaskownicy. To ciuchy, w których jestem przezroczysta. Czasem tylko uśmiechnę się lekko, widząc kobietę w czerwieni.

Chowam, czerwoną sukienkę do worka.  Wyrzucę. Nie pasujemy już do siebie. Ani ona na mnie, ani ja do niej. Mocno zmieniłyśmy się przez te pięć lat. Obie. 
Czy żałuję?
Nie. Ani trochę.
Czy tęsknię?
Czasami.


 



 
 

  
  

 


Komentarze

  1. ...z sanepidem żartow nie ma :)
    Tęsknota jest ponoć pokutą za przeżyte kiedyś szczęście ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie możesz wyrzucić tej sukienki!!!
    ;-)
    Jeszcze bedzie przepięknie .... jeszcze będzie normalnie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irmina! Przecież ja się w nią nie wbiję!!! ;-))))
      Pewnie, że będzie jeszcze przepięknie. Będą i kolczyki, i koński ogon (znów). Będzie i sukienka. Ale nowa. Na miarę moją i moich nowych czasów ;-)

      Usuń
    2. To zachowaj ją chociaż jako znak starych czasów:)! W końcu nie byłoby tego posta ... gdybyś na nią nie trafiła:)))

      Usuń
  3. pocieszę cię - nie mam dzieci, a też dostrzegam w szafie taki podział:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz co dla mnie jest najdziwniejsze? Że przecież zanim pojawił się Młodszy, od siedmiu lat byłam matką. Ale Starsza ani w moim życiu, ani w ciele ani w szafie nie spowodowała takiej takiej rewolucji jak On.
      Ale...to może temat na osobny wpis ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...