Przejdź do głównej zawartości

Wam, i również sobie

Bardzo, bardzo bym chciała, bo podobno jak sobie pościelesz tak się wyśpisz. Bardzo, ale to bardzo chciałabym się tego trzymać. Jak poręczy. A może chciałby tego ten minimalny, ten znikomy fragment duszy, który pozostał z czasów gdy byłam dzieckiem. Nie wiem.
Bardzo, ale to bardzo bym tego chciała, ale niestety. Sytuację zmuszona jestem opisać rzeczowo i być może niezbyt elegancko.

Otóż, Drodzy Państwo...chuj bobmki strzelił. 
A sytuacja opisana przeze mnie w sposób tak rzeczowy i być moze mało elegancki to nic innego jak nastrój przedświąteczny.

Bo trudno mieć takowy skoro. Jest głupio. Źle i smutno.
W ciągu ostatnich dni nie usłyszałam od NIKOGO, kto jest pełnoletni oraz zdrowy na ciele i umyśle, że cieszy się, iż idą. One. Nie usłyszałam, że ktoś czeka, że jest pełen wiary, nadziei i miłości. Że chce przebaczyć i by mu przebaczono. Że czeka i doczekać się nie może.
Nic, co nastrajać by mogło, nie nastraja. 
Głowę dać bym mogła, że nawet George Michael ma w tym roku mniejsze wpływy z tantiem za swoje nieśmiertelne lastkristmas. Prawie nie słyszę go nigdzie. W ogóle.
Niektórym, w odpowiednim nastrajaniu pomóc by mogło odwiedzenie kiermaszu przedświątecznego na Starym Rynku w Poznaniu, z niesamowitą wystawą rzeźb lodowych. W tym roku lipa. Jedną z rzeźb zmasakrował pijany informatyk z Powidza, a o drugą oparła się również podobno znietrzeźwiona pani, chcąc sobie zrobić fotkę. Przedświąteczną. Resztę rzeźb zeżarła wiecznie głodna odwilż. Lodowe cuda wyglądają teraz jak banda pokemonów. 
Nie ma śniegu i choinki nie pachną. 
Listy zakupów są kilometrowe.  
W gazecie jakiś idiota zastanawia się, czy władze przygotowane są na koniec świata.
Bombki są chińskie. Gwiazdorki też. 
Codzienne troski i problemy paradoksalnie nabierają jeszcze większych rozmiarów. Niż zazwyczaj.
Jest stres i ogólne znużenie tematem. Tematem, który jeszcze nie wszedł w życie.
Ciekawe czasy w jakich przyszło nam żyć, odbierają radość, naiwność i beztroskę. Jakże potrzebne w przedświątecznym i świątecznym czasie. Dorosłość zamiast dawać, odbiera. 
A tym, którzy jakoś przędą i dysponują przy okazji empatią, udziela się wszechobecne przygnębienie.
Chcąc dostrzec nastrój świąteczny, pozostaje oglądać reklamy telewizyjne. Tam aż kipi. 

Przypominam sobie zeszłoroczny, przedświąteczny wpis Frustratki. Cholernie prawdziwy, zawsze aktualny. Uniwersalny.

Być może trzask łamanego opłatka zagłuszy na chwilę całoroczny kociokwik. Być może wstrzymywane i spływające do gardła łzy wzruszenia pohamują krzyk bezsilności, który chciałoby się.
Być może. Ale po tej pauzie wszystko wróci. Do chorej normy. 
Od wigilijnego stołu odejdziemy znów z niedopowiedzeniami, chorobami, niespełnionymi marzeniami, przegranymi sytuacjami, niedochowanymi terminami. Niektórzy wstaną ze swoim nieustającym brakiem miłości, pieniędzy czy pożądanego świętego spokoju. Niektórzy-z wszechogarniającą bezsilnością.
Ale, mimo wszystko, wstaną też z nadzieją. Bo te święta od tego są. 
Od budzenia w człowieku nadziei.

Ja też mam nadzieję. Szczerą nadzieję.
Obyście czas ten spędzili tak dobrze i satysfakcjonująco, by móc mi w później komentarzu napisać, że jestem głupia i nie mam racji. Że uprawiam malkontenctwo, i że wcale nie jest tak jak jest.
Życzę Wam tego bardzo.
I sobie, przy okazji, również. 


 
  

Komentarze

  1. Podpisuję się, choć z tym walczę:)

    Walczę, słuchając: http://www.youtube.com/watch?v=qL3cwrbeYIM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żartujesz?
      Też tego słucham, bardzo lubię całą płytę z TYM utworem na czele. Mega wzruszający.

      Usuń
    2. To znaczy nie walczę z podpisywaniem się pod tym, tylko z podobnymi przedświątecznymi objawami:)

      Usuń
  2. a ja nie sprzątam tylko ogarniam jak co sobote, nie gotuje tylko kupuje gotowe, nie stoje w kolejkach więc nikt mnie tam nie popycha. Nienawidze stresu przedświątecznego bo patrzyłam na to przez wiele lat w domu rodzinnym. Źle mi sie przez to kojarza święta. Luz. Choinka jest dla dziecka ale czas w kuchni, gotowanie, sranie, sprzatanie, wydech!!!! - zastąpione przyjemnym układaniem drewnianych klocków z dzieckiem na nie wypolerowanej podłodze w kuchni a ja po świętach wypoczęta i uśmiechnięta. Wesołych Świąt i wiecej luzu:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak trzymaj ;-)

      Ale wiesz? Tu nawet nie chodzi o tę robotę.
      Ja po prostu przestaję ten czas "czuć"...
      Nie mam ducha, a z moich rozmów wynika, ze nie tylko ja. Jakoś to życie ostatnio przytłacza. Dziwny czas...

      Usuń
    2. właśnie tak jak piszesz. przez lata przyzwyczaiłam sie że prawdziwe świeta to niedomykająca sie lodówka, a ja pół żywa i zajechana siadałam do wigilii i wtedy dopiero czułam że są. Taki mentalny przymus. Nie zdążałam dojść fizycznie do siebie przed powrotem do pracy , w dodatku regularne 2 kilo na plusie więc mi zbrzydło. Teraz zmądrzałam bo odpoczywam naprawdę. W zamian ze świąt zrobił sie zwykły miły urlop bez nerwów. Może właśnie dlatego ich teraz też nie czuję? To wszystko przez Mikołaja który okazał sie że nie istnieje ha ha

      Usuń
  3. ...choinki nie będzie! :)
    Nastrój to kwestia nastrojenia czy tam pościeli - jak wolisz.
    Powiem, że wcale nie jest tak źle. Co prawda przez pryzmat dziecka cała ta szopka wyglądała o niebo lepiej ale teraz jako dorośli, rodzice, dziadkowie to my możemy dać naszym pociechom "poczuć" ten czas i właśnie z ich radości powinniśmy czerpać. Tak myślę... :)

    P.S. Na mnie magia nadal działa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To masz fajnie. U mnie magii zero. Porobiło się, jakoś.
      Ale jeszcze trochę czasu zostało, może mnie w końcu weźmie ;-)

      Usuń
  4. Przez chwilę nawet myślałam, że może być inaczej. Im bliżej, tym jest bardziej tak. Tak jak napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja poważnie, ciągle mam nadzieję, że po świętach mi napiszecie, ze pier..lę od rzeczy ;-)))
      Byłoby to dla mnie budujące.

      Usuń
  5. chciałem odpowiedzieć,ale za mało znaków mam do dyspozycji...zrobię to może w innej formie...
    Pierdolę tegoroczne święta i przeklinam po stokroć...(choć to pewnie nie ich wina...)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...