Przejdź do głównej zawartości

Metryka nie kłamie

Bo człowiek, to.
Bo człowiek, to proszę pani i proszę pana to takie zwierzę jest, że wakacje lubi sobie czasem zrobić. Od życia, od pracy, od bycia i tycia. Robi sobie człowiek czasami wakacje, bo chce. A czasami, bo musi.
Zrobił sobie człowiek na przykład wakacje od bloga. Wakacji zrobić nie chciał, lecz musiał. Człowiek tym samym uświadomił sobie, że. 
Nie ma już lat dwudziestu.

Że ma lat człowiek trzydzieści pięć już ponad, i po jakichkolwiek szaleństwach, eskapadach i emocjonalnych fajerwerkach regeneracja nie taka, jak onegdaj. Że owszem, przygoda, kilometry, smaki, zapachy. Tańce do rana i rozmowy. 
Zachciało się planować, a też odmawiać innym nie było sumienia ani ochoty. Człowiek od miesiąca prowadził bujne życie towarzyskie, a przy tym robota w rękach się paliła.
Móżdżył i kombinował jak tu pogodzić te szare z tym z prospektów. Prasował koronki i białe koszule, drugą ręką mieszając zupę dla dzieci. Móżdżył człowiek i kombinował jak dobę wydłużyć, a może i tydzień każdy. Móżdżył i kombinował jak posklejać, poskładać życiowe puzzle, by nikogo nie urazić, nie ominąć, ale też nie stracić. Nic nie stracić.

Bo człowiek, proszę pani i proszę pana, żył ostatnio według zasady "co mam w dupie, nikt mi nie wyłupie".
I pakował te walizki i prasował koronki i białe koszule. Wracał po to, by domieszać zupę w garnku i poskładać do pary małe skarpetki w samochodziki. I spytać, czy w szkole wszystko okej.
A później człowiek w wir pracy się rzucił. Ale pracy takiej, co radości dawała tyle, ile te szaleństwa wszystkie razem wzięte. I znów człowiek nie dojadał, nie dosypiał. Komputer człowiek omijał.

I nagle obudził się człowiek w poniedziałek. Ten ostatni poniedziałek.
Przetarł zapuchnięte powieki. Stwierdził, że i dom też przetrzeć musi. Od półek po podłogę.
Że zbyt wiele małych skarpetek nie do pary wala się po domu, stwierdził. Że kwiaty w doniczkach powiędły, a chleb spleśniał w chlebaku. Że ogród zarośnięty, a blog jeszcze bardziej. Że białą koszulę w wybielaczu musi zanurzyć, a koronki pozszywać. Buty wytańczone do szewca oddać.
Że na dietę człowiek przejść musi, bo trzewia skatowane.
Że o stopy zadbać, bo zmasakrowane.
Że do normalnego życia wrócić musi, bo pani w sklepie pytała czy ci dziadkowie to już tak na stałe, w tej naszej wsi mieszkają.
I że odpocząć trzeba. Odsapnąć. Bo nie ma już człowiek.
Lat dwudziestu.

Komentarze

  1. Znam ... znam to. Jak fajnie to gdzieś tam mam ... a jak trwoga, to do bloga ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też "przed" staram się zrobić sobie obstawę z soczków, herbatek, witaminek i takich tam. Zacząłem się również łapać na tym, że "w trakcie" myślę już co będzie "po", i dlaczego będzie tak słabo i tak długo. Metryka bezlitosna jest... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wcale mi się to nie podoba, że to jest wszystko prawda! I się też zastanawiam, czy to bardzo jest niepokojące, czy tylko trochę, jak ja zaraz po trzydziestce, a już to wszystko wiem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, ja nadal mam lat dwadzieścia, więc chyba nie powinienem się wypowiadać ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...