Przejdź do głównej zawartości

Gdyby babcia...


Po kilku ostatnich tygodniach, kiedy to do moich podstawowych zajęć należało wycieranie zasmarkanych nosów, mierzenie temperatur, wysysanie smarków, wycieranie rzygów, rejestrowania kolejnych to odcieni bladości u moich dzieci, nastąpiła cisza w temacie choroby. Na trzy dni.

Teraz ja zapadłam, popadłam, poległam…

Dnia Babci nie da się przesunąć, więc ogarniamy to swoje małe towarzystwo i pomagamy im się stawić w weekend u Szanownych Babć… …Babciu, babciu cóż Ci dam… I siedzę przy tych stołach i jem te kotlety i torty… Jedno serce tylko mam…… Bez sensu, bo i tak smaku przez chorobę nie czuję…. A w tym sercu róży kwiat… I pot mnie zalewa i fale gorąca i czuję że zaraz eksploduję lub pod stół pierdolnę… Babciu, Babciu żyj sto lat!!!

W  domu. Włączam telewizor a tam prezentacja najmłodszych babć w Polsce. Jedna z nich okazuje się być moją rówieśniczką. Kolana się pode mną uginają. Jak to możliwe?!? Mimo tego, że myślenie mam spowolnione jakieś siedem tysięcy razy, w końcu udaje mi się policzyć. Możliwe… Nieźle. Nafaszerowana lekami i schowana pod kołdrą czytam jakieś zaległe artykuły. Wywiad z Korą w Wysokich Obcasach nosi znamienny tytuł: „Babcia to brzydkie słowo”. Szanuję ją za twórczość, dorobek artystyczny, za osobowość ale współczesna Kora wydaje mi się nudna i pretensjonalna. Rozmowa z nią mnie usypia. Zimno. Gorąco. Dreszcze. Zwidy i majaki. I nagle, w tej malignie,  serce zaczyna mocniej bić, oddech staje się krótki i z siłą meteorytu uderza we mnie świadomość: zostanę babcią! Nie teraz. Za lat kilkanaście. Ale przecież istnieje duże prawdopodobieństwo, że ja  TEŻ BĘDĘ BABCIĄ! Przyjdzie do mnie taki Mały Człowiek z trzema tulipanami przez mróz srogo potraktowanymi, z tą bombonierką z wiśniami w alkoholu. Przyjdzie, coś tam wyduka, oślinionego buziaka na mojej pomarszczonej twarzy zostawi i smarkiem swoim styczniowym zahaczy. Więc wyskoczę z tortem i kotletem. A Mały Człowiek usiądzie mi na kolanach  i spyta: babciu, opowiesz mi jakąś historię ze swojego życia?

I co ja odpowiem? Przecież po froncie wojennym nie biegam, fastrygując rozczłonkowanych żołnierzy. Nie trwonię w Monte Carlo majątków moich sześciu byłych mężów, siedząc na kolanach u księcia Alberta. Do obrazu żadnego nie pozuję, w rajdzie Dakar nie startuję, nikt się o mnie nie pojedynkuje. Świata nie naprawiam, Himalajów nie zdobywam, nawet romansu płomiennego  nie przeżywam (mąż to będzie czytał). Książek nie pisuję, sportów ekstremalnych nie trenuję.  Żaden jacht nie nosi mojego imienia…

…i niech nic w moim życiu się nie zmienia, czego jako potencjalna babcia sobie bardzo życzę.


Komentarze

  1. to może chociaż byłaś na fajnych półkoloniach???

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie...też nie byłam. W chórku kościelnym śpiewałam, ale nie jestem pewna, czy chcę o tym pamiętać ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...