Przejdź do głównej zawartości

Rzeź na balu karnawałowym


Karnawał wymyślono po to, by oczyszczał. Na ten czas zawieszano obowiązujące zasady obyczajowe  i moralne. Odwróceniu ulegały normy kulturowe, ale przede wszystkim role społeczne. Żebrak stawał się królem, zakonnica dziwką, ministranci zajmowali miejsca biskupów. Był to czas „świata na opak”, parodii życia. Taniec, zabawa a przede wszystkim śmiech miały moc oczyszczającą. Wszystko po to, by od środy popielcowej wbić się w jakże znane kanony i konwenanse.
To, co przeżywamy obecnie jest jedynie cieniem, drobną namiastką tego, czym dawniej były szaleństwa karnawałowe. 

Sobotni wieczór. Dzieci  spakowane i wywiezione ramach akcji ”zacieśniamy więzy z dziadkami”. Na tę jedną dobę, w myśl idei karnawału zmieniam, zamieniam, odwracam wszystko, co popadnie. Zaczynam od siebie.  Dżinsy i sprany T-shirt z enigmatycznym nadrukiem zamieniam na kieckę, domowe japonki na szpilki, proste włosy skręcam w niesforne loki. Maluję oczy-by mieć czym widzieć, usta-by mieć czym pić. Przyda się jeszcze trochę kości policzkowych. No…może być. Radio „trzy” zmieniam na radio Złote Przeboje.  Jeszcze trochę perfum, jeszcze barszcz doprawiam, zapalam na stole świece. Dzwonek do drzwi. Przychodzą. Od kilkunastu lat Ci Sami, Niezmienni. W pierwszej godzinie jeszcze w tych garniturkach i gorsetach życia codziennego. Z problemami, stresami, pracami, dziećmi, rodzicami, urzędami, kredytami i lekarzami. Wiem, kto zajmie które miejsce przy stole, wiem jak potoczą się dialogi. W kuchni podgrzewam kolację a Oni odgrzewają anegdoty. Zawsze te same i, o dziwo, zawsze tak samo śmieszne. No to po jednym. A pamiętacie? Jasne, że zatańczę. Z tobą zawsze.  A pamiętasz? Wypijmy! I odprawiamy te nasze Dionizje.  I obrót i dwa na jeden. A pamiętasz? Mijają godziny. Nikt nie chce myśleć, z jakim bagażem codzienności tu przyszedł. Uległa ona chwilowemu zawieszeniu. No to po jednym! A pamiętasz?  Wirujemy, wygłupiamy się. Zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie pełni rolę karnawałowego błazna. No to po jednym! Drugim! Trzecim!  Ktoś płacze, ktoś się kłóci, komuś niedobrze. Wykonujemy nasz taniec plemienny przy Modern Talking by zaraz drzeć się z Kazikiem, że „mój dom murem podzielony, podzielone murem schody”.  Szósta rano. Spać. Trzeba by. Zaraz będzie świtać a ze świtem obudzą  się nasze demony, nasze sprawy codzienne. Znów będziemy rodzicami, pracownikami, szefami, petentami.
Niedziela wieczór. Głowa jeszcze trochę boli. Omijam lustra, by nie widzieć swojej wymiętej twarzy. Zastanawiam się, czy  było warto? Długo nie czekam na odpowiedź. Telefon. I słyszę: „jak dobrze tak odreagować, wyrzucić wszystko z siebie, pobyć sobą”.

Bohaterowie „Rzezi” Polańskiego nie maja tyle szczęścia. Podejrzewam, że nie mają swojego plemienia. Ewidentnie nie mają gdzie lub z kim odreagować codzienności.
Są to  dwa małżeństwa reprezentujące amerykańską klasę średnią. Mocno osadzeni w konwenansach, normach obyczajowych i społecznych. Tak mocno osadzonych, że trudno jest im spojrzeć z dystansu na swoje życie.  Pretekstem do spotkania jest incydent z udziałem ich dzieci. Początkowo obie pary, uważające się za ludzi dojrzałych i kulturalnych, zamierzają rozmawiać spokojnie i rzeczowo uzgodnić wspólne stanowisko. Rozmowa zbacza jednak na inne tory i tematy. Coraz bardziej przypomina walkę. Wyzwalają się emocje, gorycz, ujawniają agresja, frustracja oraz emocjonalne problemy gospodarzy i gości.
Nie chcę pisać więcej. Film polecam. Świetne kreacje aktorskie  i rewelacyjne dialogi powodują, że narastające napięcie w  filmie możemy rozładować oczyszczającym śmiechem.


                                                                     aut. Georgiana Chitac






Komentarze

  1. a spróbowałaś choć raz zignorować Sylwestra? A rano wyspana i świeża popatrzeć na inne skacowane i wymięte twarze? polecam

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem w tym, że ja zachłanna na zabawę jestem.

    OdpowiedzUsuń
  3. przecież to nie problem. pozazdrościć energii:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...