Przejdź do głównej zawartości

Wina i kara

Ależ zapraszam, zapraszam… Dlaczego państwo w korytarzu stoją? Zapraszam serdecznie, miejsca proszę zająć. O, tu. Tu na przykład proszę usiąść. Tutaj też jest wolne krzesło. Tak. Dobrze. No ale dlaczego miejsc z przodu nikt nie zajmuje? Proszę państwa! Co pan mówi? Że niby co? Tak, tak, dla spóźnialskich niech zostaną…. No dobrze, osiemnasta wybiła, możemy zacząć.

Siadają więc. Kulą się na tych małych krzesełkach. Jeden - długopis gryzie, drugi – karteczkę sobie rwie, trzeci – coś tam na ławce bazgroli. Bladzi i zestresowani. Rozglądają się nerwowo dookoła.  Inni – dziwnym, nerwowym śmiechem próbują zagłuszyć niepewność. Jest też grupa tak zwanych twardzieli. Patrzy taki spode łba, ręce założone na piersi (postawa zamknięta),  w cwaniacki uśmieszek uzbrojony daje wszystkim sygnał: mi to mogą naskoczyć. Nikt nie zajmuje pierwszych miejsc. Jakby wyszkoleni byli. Wchodzi do pomieszczenia i niczym gazela, na najdalsze puste krzesło wskakuje. Siedzą i czekają. Noga na nogę. Prawa na lewą. Lewa na prawą. Torebka na kolanach. Torebka na ziemi. Zawartość portfela w niepokoju sprawdzają. Rozglądają się. Niektórzy mają wrażenie jakby czas się cofnął i koszmar powrócił.  Przed oczami bure tafle. Na ścianach wiszą wycinki z gazet, jakieś zdjęcia, bazgroły. I ten zapach. Co ja piszę? Smród! Specyficzny, budzący szarobure wspomnienia. Tu paprotka, tam śmierdząca gąbka. Siedzą i słuchają. Wpędzeni w poczucie winy za swoją pedagogiczną nieudolność. Głowy spuszczone. Paznokcie skubią. Rumieniec oblewa niejedną twarz.  Czasami ktoś się odezwie, z propozycją jakąś na przykład. Z wnioskiem jakimś formalnym. Durnym i nic nie wnoszącym, najczęściej. I dyskusja się zaczyna i ping pong na argumenty. A czas płynie tik tak. Wyjść by się już chciało. Wydostać i świeżym powietrzem pooddychać. Do domu iść. A tu diabeł w niektórych wstąpił, bo propozycje i wnioski mnożą na potęgę. Stołów do ping ponga nie starcza, graczy tylu się znalazło. Stres i skrępowanie minęły. Teraz dominują zawziętość, złośliwość i czysta głupota.  Poruszenie i gwar. Tak jakby zapomnieli, po co tu są.

A po drugiej stronie stoi ona. Na jej przemęczonej twarzy maluje się frustracja, bije  poczucie niedocenienia. Jeszcze niby ma ochotę coś zrobić, czegoś dokonać, ale po co? Za jakie grzechy? Za jakie pieniądze? Ideały się schowały. Więc mówi, że źle, niedobrze, niegrzecznie, ordynarnie, chamsko i  ogólnie sił już nie ma.

Obie ze stron obawiają się siebie wzajemnie. Przyjmują postawę obronną w oczekiwaniu na atak. Daje się odczuć, że wcale nie chcą siebie słuchać, nie chcą współpracować. Mają podobną strategię: chcą wyjść z tej konfrontacji obronna ręką. No bo przecież skoro jest źle, to ktoś za to odpowiada. Ktoś musi być winny. 

A winny winien być ukarany. 

Ukarane będzie dziecko, jak tylko mamusia i tatuś wrócą z wywiadówki.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...