Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Za szkarłatną kurtyną

Jak za szkarłatną kurtyną. Ciężką, grubą, brudną.  Przesiąkniętą smrodami i tonami kurzu, jakby ktoś ową storą starł brud z ostatnich lat i powiesił ją z powrotem. I nie wywiesił był ten ktoś tabliczki z ostrzeżeniem: " nie ruszaj, bo mocno się zakurzy ". Wokół. A jednak ktoś trąca. Chcący, niechcący, a może potrzebujący. Kurz miesza się z listopadową mgłą. Zlewa się z gnijącym błotem. Na każde hasło "co słychać?" , odzew "jest dobrze", "będzie dobrze" mówione bez patrzenia w oczy. Zesztywniałe usta i drżące dłonie natychmiast zdradzają nieudolnie skrywane kłamstwo. Udaję, że nie widzę. Że wierzę. Jak za szkarłatną kurtyną mijają, mielą się dni i tygodnie. Istny dance macabre w rytmie kiepskiej psychodelii. Tańczę posłusznie chocholi taniec. Dla dobra wokół, dla dobra ogółu. Dla dobra swojego osobistego. Wybieram, filtruję, oddzielam informacje złe od gorszych. Pozytywy znikają niezauważone w mieszaninie kurzu i mgły. Dobre min...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Dziki szał

Za rąsię, pod rąsię, rąsia w rąsię. Pod krawatem, w butach kościołowych, ale też i "na codzienniaka". Z wąsem wyczesanym i w chmurze bardzo męskiej wody kolońskiej, takiej w stylu maczo. Niejedna niwiasta udekorowana niczym wóz drabiniasty na dożynki. Z fryzurą prosto od pani Uli, lokalnej gwiazdy od stylizacji włosów, która takie loki robi to ho ho! Z kwiatem w puklach, w kiecce którejś z tych lepszych, i w kozakach nowych, co przedwczesny debiut mają, bo to przecież jeszcze nie Wszystkich Świętych. Z szałem w oczach, w amoku bezgranicznym, z fascynacją i desperacją. Z ciekawością, chciwością i naiwnością. W kurtkach płaszczach, zapiętych, odpiętych, zdjętych. Krokiem leniwie spacerowym lansowym, półdreptem, półbigiem, galopem. Babcie, matki, żony, córki i kochanki. Dziadkowie, synowie, urzędnicy i rolnicy. Obłąkani, opętani, poirytowani.  Idą masy, leją się bezmyślnie jak pod wpływem hipnozy domorosłego pseudoterapeuty. Ulicami, bo chodniki zablokowane samochodam...

Stendbaj

Tak ogólnie to wszystko w porządku. Wieści zewsząd napływają w miarę pozytywne, bo te nieliczne negatywy to raczej do ogarnięcia są. Dzieci też dobrze. Nie kaszlą, nie plują, dobrze się czują. Potrzeba przejścia na inny kanał życiowy (ten jesienny) jest silna ale co z tego, skoro w pilocie baterii brak. Klasyczne stendbaj, i tyle. Wszystkie chęci, by ruszyć "z kopyta" więdną i usychają jak objawy jesieni. Później spadają i szeleszczą pod butami, albo mieszają się z błotem. Buty, swoją drogą, te od biegania leżą w kącie i patrzą na mnie przepełnione żalem. Przytyły od ostatniego biegania i chce im się. Mi nie, bo one uwierają. Nie stopy, lecz mózg. Stos książek i rząd filmów czekają również. Praca czeka. Czekają obowiązki, zaniedbania i zaniechania. Papiery czekają i ludzie. Pomysłów w głowie kłębi się z osiem tysięcy. Takich dotyczących i mnie i świata. Takich, że jak je zrealizuję, to świat będzie leżał u mych stóp, ha! I to wcale nie jest trudne, ha! Kiwnę paluszkiem,...

Podobno

Podobno płakać, moja droga, to najlepiej w kuchni albo w łazience. Bo zawsze możesz powiedzieć, że to przez cebulę, albo nowy krem pod oczy. Podobno, moja droga, jednak lepiej w łazience. W kuchni jednak to jakieś takie ostentacyjne. Przedstawienie robisz i zaczynają gadać, że hormony tobą trzepią. A w łazience, moja droga, to się zamkniesz, znikniesz im z oczu na chwilę. Zgiąć się możesz w szlochu swoim dławiącym i płakać możesz do woli. W płaczu i szlochu dławiącym wykrzyczeć możesz bezdźwięcznie: odpierdolcie się wszyscy ode mnie . Tylko zimne kafelki przyjmą twój komunikat, ale szybko odbiją go  równie bezdźwięcznym echem, a ty to wchłoniesz  jak ta gąbka co leży na wannie. I podobno, moja droga, nikt nic nie będzie słyszał. Tak, tak, moja droga. Łazienkowe kafelki dużo widzą i słyszą, ale nie opowiedzą nikomu jak zginasz się wpół. Jak patrzysz na siebie w lustrze i widzisz jak staro teraz wyglądasz, bo ten bolesny grymas dodaje ci lat. One nie zdradzą nikomu twoi...

Może oni wiedzą cd

Sama w głowę zachodzę już od bardzo dawna. Od tak dawna, że aż nie pamiętam. Więc może oni mi odpowiedzą, ci amerykańscy naukowcy. Może stworzą jakiś wzór matematyczny, chemiczny, albo i metafizyczny, Może przeprowadzą badania laboratoryjne, focusowe, organoleptyczne czy inne jakieś. Zaangażują w nie molekuły, hormony, synapsy i szympansy. Cholera wie. Bo ja nie wiem. Jak to jest, że gdy Młodszy czegoś ode mnie chce, a ja mówię "zaraz, bo mamusia": smaży kotleciki, układa w szufladzie bibelociki, wkłada/wykłada aktualnie zawartość pralki/zmywarki, idzie siku, siedzi na fejsie, czyta dwie ostatnie strony szwedzkiego kryminału, rozmawia przez telefon o sprawach wagi wszechświata, gapi się na teledysk, ewentualnie udaje, że boli ją głowa, to Młodszy dostaje furii. Nie rozumiejąc maminego "zaraz" w jednej chwili jest w stanie z idyllicznej sielsko-rodzinnej atmosfery uczynić istne pandemonium. I gdy próbuję chwycić te małe rozszalałe w furii łapki i wytłumaczyć...

Może oni wiedzą

Listonosz to się zdziwi.  Na bank się zdziwi. Tak sobie myślę, fantazjuję sobie. Że za kilka tygodni pod dom podjedzie,  do drzwi zapuka, nawet może koszulę pod szyją zapnie, stanie na baczność i  wręczy mi przesyłkę uroczyście tak. Nie byle jaką przesyłkę. Kopertę mi wręczy z pieczątkami ważnymi. Może z jedną dużą, czerwoną pieczątką i niebieską mniejszą. I ze znaczkiem jakimś takim fajnym. I, że przesyłka pachnieć będzie oceanem, tak sobie fantazjuję. Bo powinna. Oceanem i luksusem, wielkim światem pachnieć powinna. Tak sobie fantazjuję.  I odejść nie będzie chciał, i stał będzie w progu, tarł będzie dłoń o dłoń nerwowo i czubek jednego buta o drugi też będzie trzeć. Czekał będzie cóż to przyszło. I nawet ta pani co mieszka pięć domów dalej też jakoś tak przypadkowo przechodzić będzie koło nas. Ta pani co pięć domów dalej mieszka, a wie o nas wszystko i nawet troszkę więcej. I wiedzieć więcej jeszcze by chciała czegóż to dotyczy przesyłka z pieczątkami p...

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Oprę się o płot

To tak jakby wycięli mnie z jakiejś fotografii i wkleili w inną.  Tak się czuję. Zauważam to coraz częściej. Czuję coraz mocniej, dogłębniej. Tak się czuję gdy tam jestem, gdy ich widzę. Parzą chodniki w stopy udekorowane fikuśnymi sandałkami. Mury rozgrzane krzyczą i wskazują na mnie palcem. Choćbym nie wiem co z sobą zrobiła, bo przecież starałam się wyglądać jak ta z okładki w Twoim Stylu. Mam to wypisane na czole. Że nie jestem stąd. Mam to wypisane na czole, bo pod czołem to aż dudni. Że nie jestem stąd. Wpadłam niby na chwilę, a zatrzymuję się zawieszam. Nadziwić się nie mogę, bo ja już tak nie umiem. Nie potrafię biegać po sklepach trzymając kubek kawy. Nawet ten kubek z tego Starbucksa. Nie potrafię. A kanapki modne i piękne jak z reklamy lądują mi zazwyczaj na butach. Fikuśnych sandałkach. Schody ruchome tylko mnie wiodą nie wiadomo dokąd . Zazwyczaj prowadzą donikąd. Zawieszam się przy promocjach i przecenach, a lustra w kabinach pokazują inną mnie. Niepasu...

Bohater

Halo. No cześć. Możesz? Gadać możesz? Dzwonię, bo wyżalić  się muszę. Bo ja już nie wiem, bo naprawdę. Na nich to nigdy nie można liczyć! Bo wiesz, pamiętasz tak? Remont miałam. Mielismy, znaczy się. Człowieku! Ileż to ja tygodni psychicznie zbierać sie musiałam! Przecież wiesz jakie doświadczenia człowiek ma. A te legendy i opowieści przekazywane z ust do ust. O fachowcach legendy i opowieści. O tym jak nie przychodzą, spóźniają się, prace opóźniają. O tym jak tygodniami narzędzi właściwych szukają. O tym, jak w środku prac rozgrzebanych zęby ich zaczynają boleć, babcie im umierają, dzieci się rodzą. O tym, że "pani to się nie da", "z tym będzie problem", "będzie pani zadowolona", a na koniec zaskoczenie wielkie w postaci rozliczenia dwukrotnie wyższego niż umówione. Bo fachowiec, to przecież niczym demiurg jest. Od fachowca twoje i moje być albo nie być. Mieszkać jak człowiek lub koczować tygodniami na kartonach w chmurze pyłu. W rękach fachowca wsz...

O tym, dlaczego nie

Dlatego, że wolę siedzieć i patrzeć jak trawa rośnie.  Dlatego, że chwasty wyrywam, a jak już skończę to muszę od początku i fajne to jest. Dlatego, że ramion kilka smaruję przed słońcem. Muchy odganiam, osy, a mrówki brutalnie traktuję różowymi granulkami. Dlatego, że basenik dmuchany filtruję przez dłonie z paprochów przeróżnych. Dlatego, że stopy brudne domywam wieczorami. Swoje. Moje najbrudniejsze. Dlatego, że od trzech tygodni remot mam, bo lato to podobno pora najlepsza ku temu. Z domu kurz wyganiam. Dlatego, że w warzywniakch zachwycam się mnogością dóbr sezonowych. I koktakle mieszam, kompoty gotuję i placki z owocami, co tylko przez chwilę. Dlatego, że bąble po komarach rozdrapuję. Dlatego, że wieczone piwo z nimi, a wino sama. Dlatego, że ciepłe wieczory na tarasie i pelargonie trzeba skubać.. Dlatego, że cieszę się latem i słońce wącham. Po prostu, bez wymuszenia. Dlatego właśnie internet częściej off niż on . Dlatego nie piszę. Na blogu. Dlat...

Przed wschodem słońca

Od świtu bladego zapowiadało się, że dzień ten będzie trudny i niespokojny.  Czyste jak łza przez ostatnie dni niebo, spowiły grafitowe chmury. Wiatr targał nawet starymi i silnymi drzewami i skutecznie wywiewał resztki pozytywnych myśli z ludzkich głów. Lało niemiłosiernie. W Poznaniu tego dnia spadła jedna dwudziesta rocznych opadów, jeżeli wierzyć statystykom, oczywiście. A deszcz był jak żywcem wyjęty z filmu "Forrest Gump": spadły go wszystkie rodzaje, we wszystkich możliwych kierunkach. Temeratura powietrza spadła o kilkanaście stopni. Ziarno niepokoju zasiał pierwszy telefon. Gdzies około dziewiątej rano. Dalej działo się już jak u Hitchcocka. Po fałszywych alarmach bombowych w kraju sprawdzono dwadzieścia dwa obiekty użyteczności publicznej – szpitale, sądy, budynki prokuratury i policji, a także centra handlowe. Ponad 2700 osób musiało opuścić budynki. Fałszywe ostrzeżenia wysyłano z serwerów w kraju i za granicą. A młode działaczki PiS, tzw. aniołk...

Ten moment

Kroiła chleb ciemny, ziarnisty. Dookoła drewnianej deski  rozpryskiwały się okruchy chrupiącej skórki i kawałki ziaren słonecznika. Tym samym nożem na świeżą, pachnącą kromkę naniosła warstwę twardego masła. Po chwili zanurzyła dłoń w starej kamionce z odłamanym uchem, by wyłowić z niej jeden z ulubionych smaków lata. Sól z wody błyskawicznie wdarła się we wszystkie  zadrapania i małe rany na jej dłoni. Spojrzała na piekącą dłoń. Potem na drugą. Spojrzała i zrozumiała. Że nadszedł ten moment. Patrzyła na swoje dłonie. Zmienione. Nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak. Z zadrapaniami, rankami, zmarszczkami, żyłami, bliznami. Patrzyła na swoje dłonie. Dłonie od pielęgnacji. Dzieci, domu i ogrodu. Na dłonie od sprzątania, gotowania, zmywania. Szorowania, prasowania, układania. Łez ocierania. Łez swoich i tych nie. Na dłonie od gestykulowania, pisania, rysowania, kwiatów układania. Na dłonie od witania gości, skrywania nagości, nocnych intymności. Od czesania w warkocz fancu...

Ja, niewdzięczna

Uwaga! Tekst zawiera kilka linków i przeznaczony jest raczej dla tych wnikliwych. Niewnikliwi czytać nie muszą, bo ogólnie post o niczym i czytanie go do niczego nie prowadzi. Ja po prostu o czymś zapomniałam. Ale żeby nie było, że sprawę zaniechałam, publikuję co przyzwoitość ludzka nakazuje. Otóż.  Dla niewtajemniczonych. Krążą po blogosferze łańcuszki rozmaite. Takie wspóczesne łańcuszki św. Antoniego, że kogoś tam się wskazuje a wskazany ma wskazać kolejnych ileś tam osób. Blogerów, znaczy się. Wskazuje się, wyróżnia blogi, które z jakichś względów zasługują na zauważenie, a tym samym działa się na korzyść danego bloga i podniesienie jego popularności. Prawdopodobnie przerwanie takiego łańcuszka powoduje ściągnięcie na delikwenta w postaci niesubordynowanego blogera serii iście hiobowych nieszczęść. Piszę "prawdopodobnie", bo autorka bloga niniejszego swoją postawą dowodzi, że owym leniwym i niesubordynowanym blogerem jest, ale póki co szarańcza jej ...

Metryka nie kłamie

Bo człowiek, to. Bo człowiek, to proszę pani i proszę pana to takie zwierzę jest, że wakacje lubi sobie czasem zrobić. Od życia, od pracy, od bycia i tycia. Robi sobie człowiek czasami wakacje, bo chce. A czasami, bo musi. Zrobił sobie człowiek na przykład wakacje od bloga. Wakacji zrobić nie chciał, lecz musiał. Człowiek tym samym uświadomił sobie, że.  Nie ma już lat dwudziestu. Że ma lat człowiek trzydzieści pięć już ponad, i po jakichkolwiek szaleństwach, eskapadach i emocjonalnych fajerwerkach regeneracja nie taka, jak onegdaj. Że owszem, przygoda, kilometry, smaki, zapachy. Tańce do rana i rozmowy.  Zachciało się planować, a też odmawiać innym nie było sumienia ani ochoty. Człowiek od miesiąca prowadził bujne życie towarzyskie, a przy tym robota w rękach się paliła. Móżdżył i kombinował jak tu pogodzić te szare z tym z prospektów. Prasował koronki i białe koszule, drugą ręką mieszając zupę dla dzieci. Móżdżył człowiek i kombinował jak dobę wydłużyć, a może...

Umknęłoby, uciekło

Gdzie ty, wariatko, włazisz? Na co ci to, po co? Zwiną cię zaraz, spiszą, zaaresztują. Na co ci to, po co? Włazić muszę, bo chcę! Bo jak tego nie zrobię teraz, w tej chwili, to mi coś umknie. Ucieknie na rok cały, następny. Bo pokusa mną targa. Wleźć muszę, bo ty się nie garniesz! Kiedyś, dawniej rwąc mnie, narwałbyś mi. Mówię do ciebie, ale ty już nie słyszysz. Idziesz. A może nie mówiłam tego do ciebie, tylko sobie tak, w myślach. Już nie wiem. Nie pamiętam. Druga w nocy. Deszcz. Mimo to, ptaki napierdzielają jakby spać nie mogły. Albo nie chciały. I rację mają. Po co spać, kiedy noc majowa. Ciepła i deszczowa.  W przypływie nagłego impulsu, albo być może zahipnotyzowana jego duszącym zapachem, wdrapuję się na płot. Stary. W połowie spróchniały, a w drugiej zardzewiały. W szpilkach czarnych, w płaszczyku w kolorze fuksji, w taniej biżuterii imitującej zapewne brylanty. Ubrana, udekorowana na zupełnie inną okoliczność, nie uwzględniłam ewentualnego hasania po płotach. W...

Bilans majówkowy

Nie było - informacji od pani wynajmującej dom, że nie zdążyła jeszcze przystosować go na przyjęcie wczasowiczów. Było - dziwnie, gdy cała grupa stanęła z głupimi minami na placu budowy, który (wg wcześniejszych zapewnień pani) miał być cudownym miejscem wypoczynku z niezliczoną ilością "ścieżynek" rowerowych, oraz z imponującym placem zabaw dla dzieci, a okazał się być domem w stanie pół-surowym, pół-zamkiniętym z obejściem nieogarniętym.  Nie było - tragedii, lania łez i rwania włosów. Nie było również choćby cienia ochoty, by w poczuciu klęski i pełnego rozczarowania wracać do domów. Były - narada, gdy siedzieliśmy na gruzowisku. Była pyszna kawa i placek prosto z blachy, prosto z bagażnika. Było milion telefonów do okolicznych gospodarstw typu agro z pytaniem, kto mógłby przyjąć grupę siedemnastoosobową w postaci dorosłych dziesięciorga i pacholąt siedmiorga. Tak, na TEN weekend, a w zasadzie to pięć dni przecież. Tak, od zaraz. Możemy być w ciągu dwudziestu ...

Powiew (nie)świeżości

Tu nie chodzi o to, czy to dobre jest czy złe. Bo wiadomo jakie jest. Z pewnością nie jest  najlepsze. Ani dla siebie samego, ani dla bliźniego innego. Ani dla przyrody, ani dla otoczenia.  Pozytywny nie jest fakt, ani efekt. Lub efektów kilka. Wiedzą ci, co to robią. I ci, którzy już nie. Ci, co kiedyś tylko w przelocie i ci, co codziennie w robocie. Wiedzą ci, którzy już wolni i szczęśliwi. Nie wiedzą tylko ci, którzy nigdy. I dobrze, że nigdy. A skąd wiem ja? Z opowieści, rzecz jasna! Bo przecież ja...ekhm, ekhm...nigdy!  Opowiadało mi kilka osób, po prostu...opowiadało mi. Że jest coś takiego. Zjawisko takie społeczne istnieje. Zjawisko, dzięki któremu świat niejednokrotnie w miejscu stanął i zaczął obracać się w przeciwnym kierunku.  Jeden gest. Mrugnięcie okiem. Lekkie kiwnięcie głową wskazując kierunek wyjścia. Kurtyny milczenia nie znaczą wtedy nic. Rozluźniają się krawaty, rozplątują języki. Łzy się leją niekiedy rzewne. A razem ze łzami, ...

w-i-poza

Wyszła.  W końcu wyszła, mocno spóźniona w tym roku, Demeter. Opuściła lochy tajemne, piekła, zamczyska podziemne. Ciemnie, ciemnice, zimnice, bród, smród i ubóstwo. Wyszła i przyszła. Wyszło i przyszło za Demeter to, co ludziom potrzebne. Do życia. Pokazała, uświadomiła dwa światy.  Dwa światy i dwa życia. Jak dwie strony medalu, czy kija z końcami. Dwoma. Pokazała życie i takie sobie bycie, trwanie przy życiu i w nadziei. Przynajmniej moje to trwanie pokazała. Bo w rocznym cyklu, życia dwa. Życie "w" i "poza".  Pół roku podziemnej wędrówki Demeter to zimno, biel i szaruga. To życie "w".  Teraz wyszła, a wraz z nią, pąki i pęki. Kiełki zielone i pościele, które jakby dostając własnych nóg, uciekają z domów przez parapety otwartych na oścież  okien. To drabiny pod dachami  i  stukoty młotkami. To płotów malowanie i dywanów trzepanie. Hałasują areatory, a warkot ciągników jest błogosławiony. Stoją przy płotach malowanych sąsiedzi, co ...

Sytuacja-mistyfikacja i demaskacja

Aby sytuacja-mistyfikacja odniosła skutek zamierzony, potrzebne są niniejsze rekwizyty: - dziecko w wieku odpowiednim (wiek dziecka zależy od tego, jakie potrzeby chcemy zaspokoić za pomocą sytuacji-mistyfikacji; jeżeli nie posiadasz dziecka-proponuję pożyczyć) - telewizor plus to wszystko inne potrzebne do odtwarzania - kanapa (najlepiej wygodna i zaopatrzona w koc lub dwa) - ewentualne przekąski Rozkładając dziecko w miejscu strategicznym można spokojnie, z uczuciem spełnienia i pełnego usprawiedliwienia oddać się czynności iście plebejskiej. Zaznaczam. Obecność dziecka jest obowiązkowa! W sytuacji, gdy na przykład do mieszkania wtargnie gość niezapowiedziany. Wtedy to, wywracając gałki oczne i oddając pełen zestaw echów, ochów, westchnięć i parsknięć okraszonych wcześniej wyćwiczoną gestykulacją, damy gościowi wiadomość: wiesz, widzisz ja tu muszę. Siedzieć z dzieciakiem muszę i oglądać to. Ten badziew muszę. Kontrolę rodzicielską sprawuję, choć nie chcę. Wiesz, tam TVP...

By chodzić światami

Podobno jej babka robiła to każdej wiosny. Jak tylko wody gruntowe wybiły studnię, a z pól pachniało zaoraną ziemią. Babka nie wiedziała skąd jej się to bierze, ale czekała na to całą zimę. Wychodziła wtedy na drogę mówiąc, że czas już chodzić światami . W przytarganą ze strychu rozpadającą się walizkę pakowała to, co miało dla niej największą wartość: zdjęcie zmarłego dziecka, obrazek poświęcony przez papieża i bulwy georginii.  Walizka stała w sieni, dopóki niepokój w babce nie wygasł. A gasł on z reguły w porze sianokosów. Nigdy nigdzie nie wyjechała. Zawsze gdy tylko. Gdy tylko rozpruje się ciężkie od chmur zimowych niebo i przedrze przez rozprucie choćby nikły promień słońca. I gdy tylko da się słyszeć przez zamknięte okno oszalałe ptaki, chce mi się. Bardzo. Chodzić światami. Moimi światami. Niewytłumaczalne to. Może nawet zwierzęce. Ale tęsknota zadomowiona gdzieś na wysokości mostka aż boli, i na barki tak przechodzi. Bolące barki mają chęć ściągnąć z poddasza ...

Całkiem sympatyczna historia

Ludzie chorują. Szczególnie zimą.  A gdy zimna, śnieżna zima panoszy się na ulicach i trzyma mocno jeszcze w marcu, ludzie chorują bardziej. Z tęsknoty, zgryzoty i wymrożenia zwyczajnego. Ich akumulatory słoneczne od dawna jadą na resztkach energii i gdy włącza się rezerwa zaczynają kichać, prychać, kaszleć i zarażać innych. Gdy ludzie chorują, apteki są ich pełne. Tych ludzi. Aptek więcej niż chorych. Na każdym rogu, za każdym rogiem, co drugi dom, w każdym markecie. Apteka pod brzozą, Pod lipą, Pod wierzbami, Apteka przyjazna i Apteka taka, co mniej . Dlaczego wybieram tę, a nie inną? Nie wiem. Chyba na zasadzie "bo tak". Bo tak mnie ponosi. Lub mną. Szybko zamykam za sobą szklane drzwi nie chcąc uronić ni krzty ciepła z ciepłego wnętrza. Kolejka. Ludzie w czapkach, kurtkach, ciuchach zimowych. Zmęczonych ciuchach. One też chcą już odpocząć. Stoi więc kolejka ciuchów zimowych, zimą zmęczonych. A na przedzie kolejki kobieta. Z wózkiem, w którym dziecko. Dziec...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...

Dziki seks na łące

...lat temu...(o, zgrozo!) kilkanaście...   Bo takie futerkowce to mają zajebiście. Wyszeptała pod nosem Baśka, gdy znudzone siedziałyśmy na jakimś wykładzie obserwując to, co dzieje się za oknem. A działo się głupio. Był początek marca, a z nieba padało błoto. Ale...w jakim sensie "zajebiście"? Że co one takiego zajebistego? I jakie "futerkowce"??? Oprzytomniałam nagle, rażona informacją, że w zaistniałych warunkach pogodowo- geopolitycznych ktokolwiek może mieć zajebiście. No...takie co śpią. Przez zimę śpią. Bo wiesz: jesienią nażreć to się takie może, że aż mu to futro w szwach pęka, zimę prześpi w ciepłej gawrze, wiosną za to budzi się szczupłe i szczęśliwe, że zimę przespało. No, i ogólnie wychodzi to takie szczupłe i szczęśliwe, i przez kilka najbliższych tygodni uprawia dziki seks na łące. I ogólnie, taki futerkowiec to ma fun. No ma... No ma zajebiście taki futerkowiec. Przytaknęłam przytomnie, obserwując błoto za oknem. A wykład trwał. I trw...

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

No problem

A to wszystko przez Jacka O. Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą.  Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że.  Że niby ja ciągle mam jakiś problem.  Chcąc zrobić przyjemnoś ć koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. B o jaki problem? No problem i keine p roblem. W yskakuj ę z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet. Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I n ic bezproblemowego do głowy mi nie przy chodzi. I czekam. Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.    Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.   A le dla Ciebie, Jacku O., jestem. Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jest em . Hula m po polu i pi ję kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałab...