12 maja 2013

Umknęłoby, uciekło


Gdzie ty, wariatko, włazisz? Na co ci to, po co? Zwiną cię zaraz, spiszą, zaaresztują. Na co ci to, po co?
Włazić muszę, bo chcę! Bo jak tego nie zrobię teraz, w tej chwili, to mi coś umknie. Ucieknie na rok cały, następny. Bo pokusa mną targa. Wleźć muszę, bo ty się nie garniesz! Kiedyś, dawniej rwąc mnie, narwałbyś mi. Mówię do ciebie, ale ty już nie słyszysz. Idziesz. A może nie mówiłam tego do ciebie, tylko sobie tak, w myślach. Już nie wiem. Nie pamiętam.

Druga w nocy. Deszcz. Mimo to, ptaki napierdzielają jakby spać nie mogły. Albo nie chciały. I rację mają. Po co spać, kiedy noc majowa. Ciepła i deszczowa. 
W przypływie nagłego impulsu, albo być może zahipnotyzowana jego duszącym zapachem, wdrapuję się na płot. Stary. W połowie spróchniały, a w drugiej zardzewiały. W szpilkach czarnych, w płaszczyku w kolorze fuksji, w taniej biżuterii imitującej zapewne brylanty. Ubrana, udekorowana na zupełnie inną okoliczność, nie uwzględniłam ewentualnego hasania po płotach. W połowie spróchniałych, a w drugiej zardzewiałych. 
Płot przechyla się pod moim ciężarem (ciężarem???), spada mi prawy but. Bosą stopą przyczepiam się do drucianego, chyboczącego się ogrodzenia. Wyciągam ręce najwyżej jak mogę. Płaszczyk w kolorze fuksji zachodzi rdzą. Wyciągam ręce i rwę. Ile natura dała, na ile długość rąk pozwala. 

Schodzę, zeskakuję.
Brudna, przemoczona, w połowie obuta, a w drugiej bosa. Z pedikirem nadszarpniętym.
Zanurzam nos, zanurzam twarz. Mokre gałęzie rozmazują mi makijaż, grzywkę zamieniają w mokre strąki.
Nie żałuję, bo musiałam. Inaczej umknęłoby, uciekło.
Poczekaj, krzyczę. I biegnę rozmazana, w jednym bucie.
Z naręczem mokrego bzu.
Maj.


8 maja 2013

Bilans majówkowy

Nie było - informacji od pani wynajmującej dom, że nie zdążyła jeszcze przystosować go na przyjęcie wczasowiczów.

Było - dziwnie, gdy cała grupa stanęła z głupimi minami na placu budowy, który (wg wcześniejszych zapewnień pani) miał być cudownym miejscem wypoczynku z niezliczoną ilością "ścieżynek" rowerowych, oraz z imponującym placem zabaw dla dzieci, a okazał się być domem w stanie pół-surowym, pół-zamkiniętym z obejściem nieogarniętym. 

Nie było - tragedii, lania łez i rwania włosów. Nie było również choćby cienia ochoty, by w poczuciu klęski i pełnego rozczarowania wracać do domów.

Były - narada, gdy siedzieliśmy na gruzowisku. Była pyszna kawa i placek prosto z blachy, prosto z bagażnika. Było milion telefonów do okolicznych gospodarstw typu agro z pytaniem, kto mógłby przyjąć grupę siedemnastoosobową w postaci dorosłych dziesięciorga i pacholąt siedmiorga. Tak, na TEN weekend, a w zasadzie to pięć dni przecież. Tak, od zaraz. Możemy być w ciągu dwudziestu minut. Tak, wiemy że jest właśnie środa, maja pierwszego. Wiemy, ale sytuacja głupia i nieciekawa. Tak??? Ma pani??? Ma pani miejsc tyle??? Jedziemy! Zaraz jesteśmy! Byliśmy. Dojechaliśmy. Ufff...

Nie było - pogody. To znaczy - ładnej pogody. Była tylko ta brzydka. Ale zawsze mogło być gorzej.

Były - wspaniałe humory i nastroje. Rozmowy do rana i tańce przy tlącym się grillu. Było jedzenie i picie. Było śpiewanie i starych historii przywoływanie. Było jedzenie i picie. Były dwie linki od prania spięte klamerkami. I piłka była. A w związku z tym mecze zażarte w siatkówkę były. Była trampolina i rowerów sto tysięcy. Było jedzenie i picie. Były śniadania pod chmurką, przekąski pod chmurką, obiady pod chmurką, podwieczorki pod chmurką i kilkugodzinne kolacje pod chmurką. Było jedzenie i picie. Były dzieci niemyte. I w ogóle jakieś takie nieabsorbujące były one. Było jedzenie i picie. Było ognisko z kiełbaskami i ziemniakami w popiele. Było chodzenie polami i uganianie się za dzikimi królikami. Było jedzenie i picie. Było zwiedzanie pobliskiej bazyliki wraz z lochami, czy katakumbami. A katakumby pełne trumien z trupami były. A jeden trup to nawet odkryty. I dzieci mu zęby liczyły, czy to co po nich zostało. Było jedzenie i picie. Były podchody, szukano i grillowana kaszanka z kiszoną kapustą . Były rozmowy o nieobecnych i o marzeniach tych obecnych. Były kalosze i przemoczone ciuchy. Było jedzenie i picie. Było skaleczeń kilkadziesiąt i brak dostępu do internetu. Była tęsknota za tym co było i nadzieja, że dopiero przed nami. To wszystko, co najlepsze. Było jedzenie i picie. Były sygnały, żę nasze żołądki, wątroby i trzustki szwankują.

Nie było - nudy.

Było nie było, bilans wychodzi in plus.

PS  A pisałam o tym, że było jedzenie i picie?