28 marca 2012

Intymnie

A gdyby tak było.
A gdyby było tak, że dwudziestego ósmego marca dwa tysiące drugiego  roku ktoś, patrząc mi głęboko w oczy powiedziałby, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat 

będę mieszkać na wsi i czerpać z tego niekłamaną i niewymuszoną radość
będę wciąż z tym samym Nim
będę patrzeć na swoje dzieci z nieodpartym wrażeniem, że pochodzą co najmniej z innej galaktyki i nabierać pewności, że  to całe macierzyństwo mi zwyczajnie nie wychodzi
nie będę już  tak łatwo, tak pochopnie oceniać innych
z niektórymi będę bliżej
niektórzy znikną mojego życia
będę potrafiła siedzieć na podłodze w kuchni i beznadziejnie wpatrywać się w ścianę
nic wielkiego nie zdziałam, nie osiągnę, nic nie zmienię
sobotni wieczór z tandetnym programem telewizyjnym grającym na moich emocjach nie będzie dla mnie szczytem beznadziei, lecz oazą szczęścia i dostarczycielem wielu wzruszeń
moją pasją będzie pielęgnowanie ogrodu, rycie paznokciami w ziemi i doglądanie każdej gałązki, każdego listka pożartego przez mszyce
nie będę potrafiła rozmawiać z tymi, z którymi powinnam rozmawiać  najwięcej
zdarzy rok, gdy nie zauważę, kiedy minął maj i w lipcu stwierdzę, że przecież bzu nie wąchałam
w postępowaniu córki będę widzieć kopię swoich zachowań i nie będę z tego zadowolona
będę tak bardzo, bardzo często zadawać sobie pytanie, czy to wszystko ma sens
będę lubiła wariactwa innych ludzi
w myślach będę mieć nieustanne licz do dziesięciu, licz kurwa do dziesięciu i nie drzyj się- bezskutecznie zazwyczaj
przestanie mi się chcieć udawać
moim największym marzeniem będzie chwila samotności a gdy ją otrzymam, w dezorientacji i strachu poszukam sobie towarzystwa
będę uwielbiała ciszę, ciszę będę  błogosławić
zapomnę o istnieniu kina irańskiego, a będę otrzaskana w historiach hanymontany, alwina i jego wiewiórek czy innego zigzaka makkłina
będę miała ochotę wyjeżdżać sama i  na ochocie tej będzie się kończyło
przyjdzie taki czas, gdy nie będzie czasu na książkę, a jak czas się znajdzie to i tak wybiorę sen
nie odbiorę dyplomu ukończenia studiów
będę potrafiła wykonywać równolegle trzy domowe czynności, trzymając jednocześnie dziecko na biodrze
często będzie mi się wydawało, że to wszystko to sen jakiś jest, że się obudzę
wcale nie będę się czuła mądrzejsza lub dojrzalsza o te dziesięć lat, przeciwnie wręcz. 

Gdyby ktoś powiedział mi to dwudziestego ósmego marca dwa tysiące drugiego roku, że taka będę za dziesięć lat, odwróciłabym się na pięcie i przed trzaśnięciem drzwiami wykrzyczałabym, że postradał zmysły.

 Niesłusznie. 


                                                                  aut. Georgiana Chitac

23 marca 2012

Rzymski maraton

Niemoc mnie ogarnęła.
Niemoc wszelaka.

Całościowa. Dogłębna. Zdrowotna. Życiowa. Blogowa. Zachowuję się, postępuję jak robot. Pozwalam sobie wykonywać jedynie podstawowe czynności, a i tak działam machinalnie. Pusta głowa. Weny brak. Boli mnie ciało, bolą mnie wnętrzności. Ziewam, śpię na stojąco. Wiosna, słońce świeci, futerkowce się budzą a ja mam ochotę wtopić się w jakąś świeżo opuszczoną gawrę. Odchorowuję. Ewidentnie.

A to wszystko za sprawą jednego wyjazdu. 

Czasami tak się uda, że dzięki kilkunastu zbiegom okoliczności, kilkudziesięciu logistycznym posunięciom i opatrzności boskiej, uda się wyjechać. Wyjechać bez dzieci. Wyjechać daleko stąd. Do innego, obcego kraju na przykład. Tak na dwa, góra trzy dni.

Wpada więc człowiek w euforię i wariactwo równocześnie. Traci zdrowe zmysły, zdrowy rozsądek, racjonalne podejście. Bo jest radość zwyczajna. Bo przez chwilę może być tak jak kiedyś. Wakacje od życia sobie zrobi, akumulatory podładuje.  I tu pojawia się gonitwa myśli: co zabrać, w co się spakować, co zwiedzić, czy wypocznę, ile wchłonę,  ile wziąć pieniędzy. Co zrobić, jak to zrobić, by czas tam rozciągnąć.  Przewodniki, mapy, rozmówki. Pogoda taka-siaka. Loty, przeloty, noclegi. Zorganizować opiekę nad dziećmi. Jeszcze tylko pranie, sprzątanie, przygotowanie, pakowanie.   Już w chwili wyjazdu jest kiepsko, a co dalej. Trochę już oddechu brakuje, siły opuszczają. Ale dalej, ciśniemy. Ahoj przygodo. Wszystko co najlepsze, dopiero przed nami.

Start! Na miejscu biegiem, truchtem wszystko. Z obłędem w oczach skanuję wzrokiem te wspaniałości. W jednej ręce przewodnik, w drugiej aparat, w trzeciej lód włoski, w czwartej torba. Wyglądam jak hinduska bogini. Bo trzeba zobaczyć, bo trzeba wchłonąć i wmówić sobie, że to przecież relaks jest. I jeszcze zjeść coś by trzeba, ale czasu szkoda, więc tylko  tak w rękę coś chwycić. Tę piątą. Gdzie jakiś tojtoj? Szybko, biegiem, czasu nie ma. Stopy bolą,  parzą. Bąble. Dłonie puchną od wysiłku.  Wszystkie dłonie. Fotka, uśmiech, luźna poza. Napić się trzeba. Gdzie ta szósta ręka? W kieszeni. A to nawet nie połowa planu wykonana.  Biegiem, biegiem, biegiem. Koloseum,  Forum Romanum, Plac Wenecki, Fontanna di Trevi, Schody Hiszpańskie, Bazylika Św. Piotra. Gdzie ten cholerny tojtoj? Wysiadam na dwudziestym siódmym kilometrze. Ale dalej, szybciej. Telefon kontrolny odnośnie stanu ogólnego mych latorośli w ręce siódmej. Dziwnie się czuję, nieswojo, bo ubrana jestem chyba niestosownie. Ci obok cali w lajkrach, profesjonalni się wydają. I chyba czasami pod prąd biegnę.* Ale co tam, biegiem dalej. Ważny jest wynik. Jazda bez trzymanki. Siły rozłożyć. Oddychać, oddychać. Kolejny punkt odhaczyć, zaliczyć. Oddychać… Meta! Padam. 

Ale szybko wstaję, bo przede mną, w nagrodę część rozrywkowa. Degustowanie włoskich trunków i chłonięcie tutejszej atmosfery również wymaga  niebywałej kondycji. Może nawet większej.
Noc koszmarna. Pamiątką z weekendu jest kac przywieziony z ziemi włoskiej do Polski. Samolot. Turbulencje w głowie i w żołądku. Jesteśmy wymięci, wymęczeni, obolali. Ale cali i znów wbrew zdrowemu rozsądkowi, bardzo, ale to bardzo zadowoleni.
Pięknie, ale za dużo. Za dużo wszystkiego. Nie da się skondensować dwóch tygodni w trzy dni. Teraz już będę wiedziała. W końcu podróże kształcą. Bo skoro widziałam wiosnę w Rzymie, to może uda się zobaczyć jesień w Paryżu...?


 
                                                                                     aut. Georgiana Chitac
*podczas niedzielnego zwiedzania Rzymu, zupełnie przypadkowo, byliśmy świadkami 18 edycji Maratonu ACEA. Rzymski maraton ciągnie się ulicami Wiecznego Miasta wzdłuż licznych -  500  cudów,  jakie powstały na przestrzeni wieków. Dlatego też, kilkakrotnie przecinając szlak biegaczy, siłą rzeczy stawaliśmy się nielegalnymi i chwilowymi uczestnikami maratonu.

16 marca 2012

A Ty?

Strażakiem! Pisarzem! Nauczycielką! Policjantem! Modelką! Noblistą! Piłkarzem! Murarzem! Biznesmenem! Kosmonautą! Piosenkarką! Lekarzem! Aktorką! Weterynarzem! Agentem! Spidermanem! Kucharzem! Prezydentem! Reżyserem! Dziennikarzem! Kierowcą wyścigowym! 

Siedzą na krzesełkach, nóżki im dyndają. Buzie pyzate, uszy odstające, kitki, kucyki, kokoty sterczące. Pachnie kanapkami w tornistrach. Rączki w górze. Wyrywają się do odpowiedzi.  Ja, ja! Teraz ja! Podskakują na krzesełkach jakby ich w tyłek coś parzyło. Bo to fajna lekcja jest. O marzeniach. Bo pani spytała, kim w przyszłości chcą zostać. Oni wiedzą. Są tego pewni, więc światu całemu chcą wykrzyczeć  kim kiedyś będą.  Potem idą do domu i widzą siebie w tych marzeniach.

25 lat później…

Strażak  prowadzi osiedlowy sklepik spożywczy. Jakoś mu idzie. Daje radę, chociaż marketów wokół siedem. Ale po bułki, po gazetę i piwko wieczorem  nikt do marketu przecież nie pójdzie. Pisarz w hurtowni obuwniczej pracuje. Chętnie dziecku czasami przy wypracowaniu pomoże. I potem dzieciak najpiękniejsze rozprawki ma. Takie z drugim dnem i z morałem jakimś często  Nauczycielka uczy biologii w liceum. Codziennie wracając z pracy  powtarza sobie, że od przyszłego miesiąca to rzuci. Rżnie tę robotę. Bo już nie wyrabia, tak zwyczajnie. I uczeń jej się podoba, a to się nie godzi.  Policjant nie pracuje. Jakoś nie musi - wżenił się bogato. Wrażenie dobre pozostaje mu robić. Prezencję dobrą ma, muskulatura si, włosy żeluj modeluj i teściową po raczkach całować, a będzie miał jak raju. Modelka, piękność klasowa, mieszka kątem u schorowanej matki. Czasami gdzieś dorobi. Synów ma trzech. Każdy podobny do ojca. Każdy – do swojego ojca. Lubi modelka usiąść wieczorem przy oknie, zapatrzeć się, odpalać papierosa od papierosa i marzyc, że zjawi się ten, co jej koronę piękności na głowę nałoży i w świat inny weźmie. Świat inny pokaże. I pokocha ją, bo ona zwyczajnie głodna miłości jest. Noblista nie żyje. Zżarło go raczysko. Piękną żonę i córkę zostawił. Piłkarz neurochirurgiem został. Cenionym w świecie. Ale w piłkę gra, kiedy tylko może. I koszulki z podpisami piłkarzy zbiera. Murarz jest fryzjerem. Podobno zakład powiększył. I renomę w mieście posiada. Dobrą.   Biznesmen widziany jest często pod sklepem, gdy o dwa zyle prosi, na wino jakieś. Kiedy ma dobry dzień, wygląda jak swój ojciec. Gdy jest na tak zwanym ciągu – jak ojciec swojego ojca. Ręce mu się trzęsą, ale widać, że mężczyzna to był kiedyś  jak malowanie. Kosmonaucie w pewnym sensie się udało. Interesy robi. Ale tak jakoś wychodzi, że  zapełniając swoją kabzę, wypierdala w kosmos innych. Piosenkarka na Wyspy wyjechała.  Co tam robi? Nikt nie wie. Lekarz, po tym jak trzeciego semestru na medycynie nie zaliczył, muzyką się zajął. Gra, komponuje. Niszowy jest. Aktorka psychologię ukończyła. Nie pracuje, dzieci wychowuje, domem się zajmuje. Ale talent nadal ma. Gdziekolwiek się pojawi – zawsze na pierwszym planie. Gwiazda urodzona.  Weterynarz jest elektrykiem. Agent jest agentem, ale ubezpieczeniowym. Spiderman rysuje komiksy. Podobno wydany niedługo ma być.  Kucharz podróżuje po świecie. Szuka tego czegoś niedoścignionego, nienamacalnego. Prezydent jest informatykiem. Ale w miłości ponoć mu się nie układa. Reżyser w więzieniu. Za pobicie. Ze skutkiem śmiertelnym. Dziennikarz zmienił płeć i sztuką użytkową się zajmuje. Kierowca wyścigowy firmę po ojcu prowadzi. Warsztat samochodowy.

Piątkowy wieczór. Z pokoju mojej córki dobiega wycie nieśmiertelnej, niezniszczalnej, niezdzieralnej Majki Jeżowskiej. Śpiewa, że  „marzenia się spełniaaaająąąąąąą”,  a ja koloruję sobie swoją codzienność. Przyjemnościami, filmami, książkami. Rozmowami z innymi. Koloruję powszedniość upieczeniem placka i udekorowaniem stołu kwiatami. Mieszam farby na mojej palecie i czasami rzucę jakąś abstrakcję. Jak weekend za granicą, na przykład. A niekiedy rzucam farbami na oślep i wychodzi mi jedynie rachityczny jeleń na rykowisku. Lub martwa natura. Różnie bywa.

Malarką chciałam być.
A Ty?

                                                                                    aut. Georgiana Chitac

12 marca 2012

Mój przyjaciel

Jest przy mnie, od kiedy pamiętam. Wiem, że na jego towarzystwo zawsze mogę liczyć. Czy tego sobie życzę, czy nie. Najczęściej nie. Ale on jest. Trwa przy mnie niezmiennie.

Pamiętam, że był zawsze wtedy, gdy w pokoju gasło światło. Szedł też ze mną do szkoły. Towarzyszył w wielu rozmowach i sytuacjach.  Ważnych i zupełnie nieistotnych, jak się z czasem okazało. Był, kiedy musiałam się z czegoś tłumaczyć.  Był, kiedy dokonywałam wyborów. Był obecny przy moich inicjacjach. Był zawsze wtedy, kiedy czułam się samotna. Zjawił się też, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście, a później codziennie odwiedzał. Za drugim razem - tak samo.

Wiele razy mi pomógł. Ostrzegł przed niebezpieczeństwem. Ocalił przed złą znajomością. Potrafił wzbudzić moją czujność, osadzoną gdzieś w tyle głowy i zdominowaną przez naiwność i wiarę w ludzi. Sprawił, że czuję się silniejsza. Na pewno potrafił zdeterminować moje niektóre działania.

Ale mam z nim problem. Jest dziwny. Stawia się u mnie w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy wieje silny wiatr. Lub  gdy telefon zadzwoni późnym wieczorem. Pojawia się, gdy myślę o przyszłości.  Swojej i moich bliskich. Najbardziej nie lubię, gdy odwiedza mnie w nocy. Nie mam pojęcia skąd on wie, że akurat właśnie wtedy nie mogę zasnąć. Robi mi na złość, przychodzi z krzykiem i budzi wszystkie moje demony, które zdołałam uśpić i schować w szafie. Jest nieprzewidywalny. Im ja jestem starsza, tym on częściej przychodzi. Potrafi zadać  ból. Często przeszkadza mi w życiu. Bywa, że śni mi się. Panoszy się. Onieśmiela. Krępuje.

Czy go lubię? Nie. Ale nie jestem w stanie się go pozbyć. Wyzbyć.

Jest powiedzenie mówiące o tym, że skoro nie możesz zwalczyć wroga najlepiej się z nim zaprzyjaźnij.

Staram się.  Muszę. Bo on ciągle jest ze mną.
On. Mój przyjaciel – Lęk.


                                                                               aut. Georgiana Chitac

7 marca 2012

Cyklicznie psychiczna

Dobry wieczór Państwu ! 

Witam serdecznie w ten piękny, przedwiosenny wieczór!
Spotykamy się dzisiaj na recitalu uświetniającym obchody wyjątkowego święta. Święta głęboko zakorzenionego w naszej kulturze. Święta radosnego i wzniosłego. Dnia Kobiet. Mam zaszczyt zapowiadać dla Państwa występ artysty wybitnego. Światowej sławy. Twórcy szlagierów nuconych przez pokolenia. Pozwolę sobie, tak tylko dla formalności, przytoczyć tytuły tych najpopularniejszych:

 „Źle mi…”
„Jestem stara. Staro młoda- młodo stara.”
„Jestem gruba. Puchnę. Balon. Baleron. Prima baleronima.”
„Nikt mnie nie kocha. Więcej, nie znoszą mnie. Przeszkadzam im. Ględzę, zrzędzę. Rozkazy wydaję, bo nie proszę. Hitler.”
„Jestem taka nieszczęśliwa. Boli. Dusi. W kącie się skulić. Schować.”
„Muszę się odchudzać. Głodzić i na wagę co pół godziny wchodzić.”
„Jestem cholernie głodna. Zjem czekoladę. Dwie. Trzy. Tę trzecią zjem w ukryciu. Nikt nie będzie widział. Więc się nie liczy.”

„Jestem stara. Boże, jaka jestem stara.”
„Przytul mnie. Już mnie w ogóle nie przytulasz! Już mnie nie kochasz! Brzydzisz się mną?”
„Płakać mi się chce. Oczy wypłakać chce mi się.”
„Boli mnie ciało”.
„Jestem w czarnej dupie. Już nic mnie nie czeka.”
„Nienawidzę!”
„Jestem brzydka.”
„Kocham…”

„Nie dotykaj mnie! Nie przytulaj!  Skąd Ci przyszło do głowy, że chcę być przytulana!?”
„Nie będę już wymyślać tych cholernych obiadów!”
„Koniec! Skończyło się! Od jutra nowe porządki!”
„Płaczę.”
„Jestem do niczego. Ja nic nie potrafię. Tlen tylko zabieram. Jestem beznadziejna…”
„Bo ty zawsze!”
„Jestem gruba. Jestem głodna.”
„Bo ty nigdy!”

„Sprzątać. Musze coś posprzątać. Okna umyć, pościele przebrać. I fugi. Tak! Fugi wyszorować! I trawę skosić. Co z tego, że zima jeszcze? Nikt mi nie będzie mówił, kiedy trawę mam kosić!”
„Jestem taka nieszczęśliwa.”
„Musze coś sobie kupić.  Kieckę! Piękną! Z dekoltem! Mini! Taką zdzirowatą!  W życiu jej nie założę, ale w szafie będzie powiewać! Kolejna.”
„Tak w sumie to jestem  szczęśliwą osobą. Mogłabym powiedzieć, że w czepku urodzona.”
„Kiedy ostatnio mnie dokądś zabrałeś? Pewnie. Gdybyś miał młodszą, ładniejszą, mądrzejszą to wszędzie byś ją zabierał. Nawet tu i tam! To sobie idź! Znajdź lepszą!”
„Ja jestem do niczego.”
„Przytul”.
„Jestem szczęśliwa!”

„Dlaczego po sobie nie sprzątasz? Dlaczego mi nie pomagasz?”
„Płaczę. Znowu.”
„Muszę się napić. Wódki się napić.”
„Jestem beznadziejna.”
„Jestem złą matką.”
„Jestem najgorszą matką na świecie.”
„Jak tak masz sprzątać, to ja dziękuję za taką pomoc. Dziękuję – nasram. Sama wszystko zrobię. Bo jak ja nie zrobię, to nikt…”
„Muszę kogoś opierdolić.”


Panie i Panowie!
Ladies and Gentlemen!
Dammen und Herren!

Już jest! Nadchodzi! Jest z nami!

Specjalnie dla Państwa,
w ultra kobiecym recitalu,  zatytułowanym „Cyklicznie psychiczna”
wystąpi

Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego!

Brawo! Brawo!





2 marca 2012

Ręka, noga, mózg na ścianie



Kobieto zwyczajna. Kobieto matko. Kobieto żono. Kobieto zmęczona. Kobieto z odrostem  i złamanym paznokciem. Kobieto w kolejce do kasy. Kobieto w szpagacie między domem a pracą. Kobieto w pracy, za dziećmi łkająca. Kobieto domowa, za pracą tęskniąca. Kobieto zanurzona w zapaskudzonych naczyniach i stercie brudnych gaci. Kobieto zjadająca pierwszy posiłek o szesnastej. Kobieto, która nie daje rady. Kobieto z raportami. Kobieto, której ręce opadają.  Kobieto co zapomniała, o której dziecko ze szkoły odebrać. Kobieto, która świat widzi na szaro, bo okien dawno nie myła. Kobieto kupne pierogi na obiad serwująca. Kobieto z wyczerpania w ciuchach zasypiająca.
Kobieto droga, jak spędzasz  weekend?

Być może jest tak, że w sobotni poranek myślami próbujesz ogarnąć zestaw zadań do wykonania. Masz dwa dni na to, by przywrócić mieszkanie do stanu używalności. Zadbać o odświętny, weekendowy catering. Mam na myśli domowy obiad i ewentualnie jakiś placek. Ale z paczki, bo na ”prawdziwy” może nie być czasu. Zrobić pranie i prasowanie z ubiegłego tygodnia. Przypomnieć dzieciom, ze mają mamę: klocki, książeczki, spacerki, lody, wrotki, rozmowy wychowawcze. Odwiedzić rodziców  i teściów, ze względu na dzieci, bo to one są wyczekiwane (wy nie - nie łudźcie się). Zrobić zakupy. Nadrobić zaległości towarzyskie. Ale żeby w towarzystwie błysnąć intelektem, należy uprzednio  zaspokoić głód wiedzy. Absolutne minimum to: książka, kino, gazeta. Ugotować i pomrozić obiady na nadchodzący tydzień.  Dobrze byłoby wyskoczyć i kupić sobie nowe rajstopy a wracając legnąć w solarium. Spiłować paznokcie, ogolić nogi i nie tylko. Nabalsamować się, zmarszczki nowe zlokalizować. Później, gdy cudownie utulone do snu dzieci padną, stać się kochanką wszechczasów, by mąż chodził w euforii do następnego razu i nawet nie miał ochoty spojrzeć na inną. Acha, no i przecież weekend jest przede wszystkim od tego, by wypocząć.
Już po godzinie rozjeżdżasz się, rozkraczasz. Dochodzisz do wniosku, że jedyne co jesteś w stanie zrobić, to zniwelować poczucie winy jak najprędzej użynając się w trupa.

Głupia jesteś, kobieto. 
Wystarczy zaznajomić się z kultowym programem telewizyjnym pt.„Perfekcyjna pani domu”.
W tym programie nikomu nieznana piękna pani, żona mało znanego aktora udowodni ci, że dom może lśnić czystością, skarpetki mogą być poukładane wedle kolorów i wzorów, można piec codziennie chleby z ekomąki a stół przyozdabiać własnoręcznie udzierganymi serwetami. Jednocześnie realizując się zawodowo i uczestnicząc aktywnie w życiu szkoły twoich dzieci. Przy tym, wyglądać jak miss świata z roku 2000, oczywiście.

W szoku i konsternacji zauważysz, że ktoś tu jest nienormalny. Ona lub ty. Po chwili zastanowienia stwierdzisz, że pewnie ty, bo ona jest panią z telewizji a panie z telewizji nie kłamią. Nie pozostanie ci nic innego, jak zrobić się ładną. Wykonasz na sobie idealny makijaż i założysz perwersyjnie wysokie obcasy. Inaczej nie będziesz perfekcyjną panią domu. Następnie, własnymi rączkami, ozdobionymi perfekcyjnym manikiurem, skonstruujesz z produktów spożywczych, odrobiny środków chemicznych, dwóch sznurowadeł i szczotki do  kibla, broń palną. I ładna, śliczna, ze szczebiotliwym śmiechem i sznurem pereł na łabędziej szyi, przy pomocy tejże broni pierdolniesz sobie w swoją perfekcyjnie wyfryzurowaną główkę. Oczywiście, jako świeżo upieczona, ale pilna adeptka sztuki, zrobisz to skutecznie, z gracją i tak, by nie pobrudzić dywanu.  Pamiętając o tym, że twój roztrzaskany mózg może wniknąć w porowatą strukturę ściany, przygotujesz zawczasu odpowiednie środki czyszczące. I szpachelkę.
Tym samym, masz szansę pozytywnie przejść test białej rękawiczki. Cieszysz się?