Przejdź do głównej zawartości

Mój przyjaciel

Jest przy mnie, od kiedy pamiętam. Wiem, że na jego towarzystwo zawsze mogę liczyć. Czy tego sobie życzę, czy nie. Najczęściej nie. Ale on jest. Trwa przy mnie niezmiennie.

Pamiętam, że był zawsze wtedy, gdy w pokoju gasło światło. Szedł też ze mną do szkoły. Towarzyszył w wielu rozmowach i sytuacjach.  Ważnych i zupełnie nieistotnych, jak się z czasem okazało. Był, kiedy musiałam się z czegoś tłumaczyć.  Był, kiedy dokonywałam wyborów. Był obecny przy moich inicjacjach. Był zawsze wtedy, kiedy czułam się samotna. Zjawił się też, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście, a później codziennie odwiedzał. Za drugim razem - tak samo.

Wiele razy mi pomógł. Ostrzegł przed niebezpieczeństwem. Ocalił przed złą znajomością. Potrafił wzbudzić moją czujność, osadzoną gdzieś w tyle głowy i zdominowaną przez naiwność i wiarę w ludzi. Sprawił, że czuję się silniejsza. Na pewno potrafił zdeterminować moje niektóre działania.

Ale mam z nim problem. Jest dziwny. Stawia się u mnie w różnych momentach. Na przykład wtedy, gdy wieje silny wiatr. Lub  gdy telefon zadzwoni późnym wieczorem. Pojawia się, gdy myślę o przyszłości.  Swojej i moich bliskich. Najbardziej nie lubię, gdy odwiedza mnie w nocy. Nie mam pojęcia skąd on wie, że akurat właśnie wtedy nie mogę zasnąć. Robi mi na złość, przychodzi z krzykiem i budzi wszystkie moje demony, które zdołałam uśpić i schować w szafie. Jest nieprzewidywalny. Im ja jestem starsza, tym on częściej przychodzi. Potrafi zadać  ból. Często przeszkadza mi w życiu. Bywa, że śni mi się. Panoszy się. Onieśmiela. Krępuje.

Czy go lubię? Nie. Ale nie jestem w stanie się go pozbyć. Wyzbyć.

Jest powiedzenie mówiące o tym, że skoro nie możesz zwalczyć wroga najlepiej się z nim zaprzyjaźnij.

Staram się.  Muszę. Bo on ciągle jest ze mną.
On. Mój przyjaciel – Lęk.


                                                                               aut. Georgiana Chitac

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

TAKA kobieta

Że to zmora życiowa, takie imię, mówiła. Oj nie lubiła go. Bardzo. Ale się śmiała. Przyzwyczaiła się, mówiła. Bo cóż miała zrobić. Taki los.  Lubiłam tę historię, choć nie wiem ile w tym prawdy. O  tym jak to się stało. Że podobno miała mieć na imię inaczej, ale ojciec po jej narodzinach przez dwa dni pił ze swoim przyjacielem - kompanem od życia i szklanki. I po tym jak pił, czy nawet w trakcie, do urzędu poszedł i kazał wpisać w akta imię swej niedawno narodzonej córki. Mieczysława. Na cześć swojego przyjaciela - kompana od życia i szklanki.  Śmiała się zawsze, gdy to opowiadała. A opowiadając sączyła martini z lodem w oparach dymu mentolowego. Śmiała się bardzo choć imienia nie lubiła. Że to zmora życiowa i tylko problemy z nim są. Że ludzie nie wierzą, że mylą, że w urzędach problemy. Bo to imię nie dla TAKIEJ kobiety. Pięknej, eleganckiej, wyjątkowej. Z tych co robią wrażenie. Wymyśliła więc sobie młoda, piękna i soczysta Mieczysława, że wszyst...