27 lutego 2013

Byle do deseru

Byle do piątku. Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej.
W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni.
I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają.

Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku.

Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem.
Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić.
Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju.
Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne.
Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając.

Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć. On wszystko tak na ten sposób. Wszystko i wszystkie. On potrafi. Inni nie.
Nie carpe diem i te sprawy.  Tylko raczej byle do. Niespokojni, gdy czekać nie mają na co. Tacy, którzy życie na odcinki dzielą i sklejają potem w pamięci. Po wydarzeniach pamiętają życie. Nie po życiu zwyczajnie życiowym, "niewydarzeniowym".  Z pogodą zwyczajną i rozmową przy herbacie. Z przyjemnie spędzonym wieczorem w ogrodzie. Z myślą pewną i stabilną. Bez czekania.

Nie po życiu, tylko po byciu.
Nie jakby jutro świat miał się zacząć kończyć. Tylko tak, jakby i ten, i oni wiecznie. A podobno to trwa tyle co taniec, choć to najdłuższy na jaki nas proszą. Ten bal.

I od każdego rana, byle do wieczora. Byle do wizyty u dentysty. Byle do rozwodu. Byle do sylwestra. Byle do końca rehabilitacji. Byle do piętnastego. Do urodzin dziecka. Do egzaminu. Do emerytury. Do końca burzy. Do sprzedaży domu. Do otrzymania wiadomości. Byle do pełnoletności. Do spotkania. Byle do deseru. Byle do szesnastej. Byle do spłacenia długu. Do koncertu. Byle do końca żenującej rozmowy.

I tak tu mogę. Wymieniać bez końca.
Myśląc sobie jednocześnie, że. Byle do końca tego meczu.
Bo przełączyć na film bym chciała. 








20 lutego 2013

No problem

A to wszystko przez Jacka O.
Zbił mnie z pantałyku, wytrącił, wprowadził zamieszanie w harmonię mą. 
Zdaniem jednym, że niby ja że. Że gdy on czyta tego bloga, to widzi, że. 
Że niby ja ciągle mam jakiś problem. 

Chcąc zrobić przyjemność koledze serdecznemu i wieloletniemu zaparłam się. Że o problemie wpisu nie będzie. Bo jaki problem? No problem i keine problem.
Wyskakuję z kapelusza mego życia, wyrywam się z kontekstu. Problemów niet.
Zaparłam się i tkwię w tym zaparciu. I nic bezproblemowego do głowy mi nie przychodzi.
I czekam.
Jeden dzień, dwa. Trzy i siedem. I nic.   
Blog usycha i więdnie, niczym azalia stojąca przede mną. A tu nic.  

Ale dla Ciebie, Jacku O., jestem.
Dziś cudowna i radosna niczym zbliżająca się wiosna. Taką w tiulach Majką Jeżowską jestem. Hulam po polu i pi kakao. Z uśmiechem Julii Roberts jestem. I z jej nogami też. Od rana z jej uśmiechem i nogami do wieczora, jestem. I chciałabym nawet do śmierci amen. I taką jestem, że cool i fa, i ajm fajn, i wszystko si. 
Nic mi nie przeszkadza, a już zupełnie nic mnie nie drażni. Poddaję się losowi i żaden bunt się we mnie nawet nie budzi. Nie mierzi mnie nic i nie oburza. Bezproblemowość moja jest bezgraniczna i krystaliczna. 

Nawet jak gotowałam dziś zupę pospolitą, to byłam jak ta Nigella. Z ustami wydętymi i orgazmem przy każdym machnięciu chochlą. A jak obierałam ziemniaki...to, to już nawet nie wspomnę.  Taka jestem! Bezproblemowa w swym jestestwie. I nic naprawiać nie chcę, i napawam się. Cieszę się jak głupi bateryjką szczęściem swym i dobrobytem za grzywkę. I doceniam, naprawdę. I nic nie muszę, a udaje mi się wszystko. Dokądkolwiek się ruszę. Jestem lepsza niż Fontanna di Trevi, bo ja tryskam nie wodą, lecz optymizmem. Jestem boska jak Krystyna Loska. I się nie czepiam i nie zrzędzę.  

Nawet na tę zimę nie zrzędzę. Że to białe gówno dziś znów tak mocno padało i, że syberiada polska za oknem. I, że to białe przysypało wybijające się w ogrodzie tulipany. Za którymi tak mocno tęsknię. Ale to dla mnie żaden problem przecież. 
Nic mnie nie przytłacza ani nie zamartwia. Ba! Ja nawet wyrzutów sumienia nie mam. Ani nawet oczekiwań. Wobec siebie, a już zupełnie wobec innych. 
Wyszłam na jeden dzień z egzystencjalnej czarnej dupy. Jestem dzika, jestem w transie. Jest tak różowo, że hej, a mnie nawet nie zemdli.  Nic a nic.
Taka dziś jestem! Widzisz Jacku O.? Widzisz? Potrafię i jestem!

No dobra. Kłamałam. 
Wcale nie jestem.



                                                Dla Jacka O., który do tańca wcale nie potrzebuje muzyki ;-)





 
 


 



11 lutego 2013

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna.
Bardziej utkwił mi telewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chociaż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata.

Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie.

Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, że narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po niebem morze. A z morza wystawały cztery głowy. Nasze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu.

Pamiętam jak ciocia miała wycofać samochodem. Białym z nowości Polonezem. Zamiast w tył, ruszyła do przodu uderzając w bramę garażu. I pamiętam jak kierunkowskaz dyndał na kabelku wtedy. Lewy.

Pamiętam zapach wakacji u kuzynki i ośrupania  tamtejszych huśtawek. Pamiętam dokładnie kształty tych ośrup. Pamiętam zapach szklarń u babci i smak pierwszych truskawek zjedzonych w dzień dziecka.  A tej drugiej, to perfumy pamiętam i korale. 

Pamiętam, jak kazali mi iść do piwnicy. Po galaretki z owocami w kompotierkach pięknych. I jak szłam po schodach betonowych z tacą ich pełną, pamiętam. I jak je zbiłam te kompotierki, potykając się na stopniu przedostatnim. Zbiłam je wszystkie. 

I, że jak jechaliśmy na zakupy do Poznania, to na Półwiejskiej bułki z pieczarkami jedliśmy. Ale najbardziej, to te pieczarki  na moich butach pamiętam. 

Pamiętam jaka była pogoda, gdy szłam do pierwszej spowiedzi. I, że sznurowadeł w kolorach odblaskowych koleżance zazdrościłam wtedy. Pamiętam jak byłam ubrana na wszystkich ślubach i weselach. Pierwszy odcinek serialu "W Labiryncie" pamiętam. Dyktando pisane w klasie pierwszej też pamiętam. Serio.

A teraz stoję przed szafą i wgapiam się jak sroka w gnat. Wgapiam się  i głowę zachodzę.
Zachodzę daleko, że aż aż. Bo za nic, ale to za nic.
Nie mogę przypomnieć sobie.
Gdzie schowałam swoje spodnie dresowe. 

                                                                                       rys. Georgiana Chitac

 


6 lutego 2013

Knajpa Życie

Knajpa Życie.
Co dziś kuchnia wydaje?
No, to może danie dnia?
Ano proszę uprzejmie.
Na śniadanie w formie bufetu szwedzkiego - granda.
Późne śniadanie - granda.
Posiłek pomiędzy późnym śniadaniem, a obiadem - granda.
Obiad (przystawka, zupa, danie główne, deser) - granda.
Podwieczorek - granda.
Kolacja - granda.
Przekąska przed snem - granda.
Jako przegryzka pomiędzy posiłkami - granda.
Wszystko popijane grandą.
To ja płacę i wychodzę. Nie?
Nie.

To przecież minie. Podrosną, uspokoją się. Minie.   Minie?   Minie???
Minie. Tylko przeczekać.

To przecież tylko bunt dwulatka.  A jej to tylko hormony zaczynają buzować. Minie. Przeczekać. Tylko przeczekać. To tak niewiele. Ot, tyci tyci, malutkie hormony.

Hop siup i będzie po wszystkim. Raptem wydarzeń kilka i epizodów. 
Bunt dwulatka szybko przerodzi się w bunt pięciolatka. Tylko się muszę przygotować, że może zaskoczyc mnie po drodze bunt trzy i czterolatka. Później bunt pierwszoklasisty i dziecka pierwszokomunijnego. Bunt gimnazjalisty i...

W tym czasie Starsza będzie przechodziła apogeum buntu nastolatka. Będzie zbijać lustra, by nie patrzeć na swoją pryszczatą twarz, będzie trzy razy dziennie uciekać z domu i podkradać mi ciuchy. Notorycznie. W poniedziałki będzie hipsterką, we wtorki gotem, w środy skejtem, w czwartki hare kriszna hare hare, w piątki emo, w soboty  gwiazdą disco. Niedziele- wolne.

Zajęta sklejaniem luster i ponownym kompletowaniem garderoby, nie zauważę kiedy mój Mąż potknie się o andropauzę. Podjedzie pewnego dnia pod dom złotym kabrioletem. Będzie siedział w nim zadowolony taki, z twarzą upaćkaną samoopalaczem. Będzie mi podkradał kremy pod oczy i odżywki na swoje nowo przeszczepione  włosy. Zatrudni dwudziestoletnią sekretarkę, wyglądającą niczym gwiazda ze słonecznego patrolu. A jej siostra bliźniaczka będzie jego osobistą trenerką fitness.

Ja tymczasem, uspokajając po raz kolejny rozhisteryzowaną Starszą po kolejnym zawodzie miłosnym, stwierdzę, że te fale gorąca i wybitna jędzowatość to chyba to coś, o czym słyszałam kiedyś i sądziłam, że to mnie nigdy nie dopadnie. Będę w błędzie. 
Zacznę się odchudzać, odsysać chcąc desperacko zatrzymać złudzenie młodości. Będę podkradać  ciuchy Starszej i samoopalacz Mężowi. Notorycznie. Zacznę czytać harlekiny i marzyć o niespełnionej miłości. Albo zechcę zostać didżejem.

Syn przechodząc właśnie kolejny rodzaj buntu wygarnie, że nas nienawidzi. I, że się za nas wstydzi. Opęta go filozofia eko i ucieknie z sekretarką ojca w lasy Amazonii. Razem przykują się do ostatniego, niewyciętego drzewa. Nadzy.

Wtedy to Starsza  coraz częściej zacznie zostawiać u nas swojego dwuletniego syna. By odpocząć. Będę patrzeć na mojego wnuka przywiezionego wraz z jego buntem. I na roztrojoną nerwowo Starszą patrzeć będę. 
Powiem jej tylko, że przeczekać musi.
Że to minie. 
Cholernie szybko minie.





1 lutego 2013

Popioły i kurz

Nie.
Nie o lęk tu chodzi, że drzewo się na mnie zawali. Albo jakiś dach  na głowę spadnie.
Albo, że warkocz francuski rozplecie, rzęsy potarga. O to też nie chodzi.

Nie boję się fizycznie. Wiatru zjawiska. Nie boję się wiatru przed burzą, albo gdy na plaży stoję. Lubię.

Ale wiosną, jesienią. Nienawidzę. Tego, co się ze mną dzieje. Za sprawą wiatrów. Zmiany zwiastujących.
Gdy tak jak teraz, targa wszystkim i kałuże osusza, sieje spustoszenie we mnie. W mojej głowie.
A żołądek to mi ściska imadło niewidzialne. I boli mnie. Wszystko. Każda komórka, każdy włos. I trzęsę się wewnętrznie.
Rozstraja. Wywiewa każdą, nawet najmniejszą myśl pozytywną i resztki wiary w siebie. Wywiewa okruchy dobre, pozostawiając popioły i kurz. Tylko popioły i kurz.Tylko popioły, popioły...
Zostawia mnie z myślami bolącymi i czarnymi. Że wszyscy wokół umrą. A ja nie. I umrzeć nie będę mogła, chcąc tego bardzo. 
I cała wewnątrz drżę i świat wokół też. I nikt nie rozumie. Choć to nie moja wina. Malutka jak calineczka jestem w tym rozedrganiu.

Patrzę na dziecko i proszę. W myślach proszę. Weźże mnie dziecko, mnie calineczkę, w malutką rączkę chwyć. I schowaj mnie. W swoim domku dla lalek. Okienka w małym domku pozamykaj, roletki spuść.Ułóż w łóżeczku i piórkiem okryj. A cały domek kloszem nakryj. Tylko niech nie wieje. Niech wiać przestanie. Bo ja cierpię. Wewnętrznie.
Ja tu sobie spać będę i przeczekam. W domku malutkim, kloszem przykrytym.
I przeczekam. Do wiosny.
Byle do wiosny.

                    A skoro "popioły i kurz", to za ilustrację niech posłuży piosenka piękna i smutna.


* * *

A teraz podziękowania.
Za głosy. Za SMSy. Za odwiedzanie mnie tutaj i mojej strony na Fb.
Konkurs toczy się dalej, ale już beze mnie.
Z ponad czterech tysięcy blogów startujących w konkursie, w mojej kategorii uczestniczyło 555.
Dzięki Wam i Waszym głosom Czwarte życie znalazło się na trzydziestym(!) miejscu.
Dla mnie to duży sukces.
Mam nadzieję, że osoby które tu zaglądały przy okazji tego wydarzenia-pozostaną.

Cieszę się, że brałam udział, że dałam się namówić.
Wyciągnęłam z tego kolejną lekcję: Więcej wiary w siebie, więcej wiary w ludzi ;-)
Dziękuję.