Przejdź do głównej zawartości

Cud niepamięci

Pamięć porównuje się do szuflady z uzbieranymi przypadkiem szpargałami. Wrzucamy do niej to, co dziś nie jest nam potrzebne, choć kiedyś może i było. Są wspomnienia miłe i chętnie pielęgnowane, więc w naszej szufladzie przypominają one ładne i pachnące bibeloty.  Ale wiele jest również tych złych, przykrych czy nawet traumatycznych. Takie niepotrzebne wspomnienia można porównać na przykład skarpetek, które zgubiły swoją parę. A skarpetki są jak papużki nierozłączki, rozdzielone po prostu przestają żyć.  Są więc ludzie, którzy za nic nie potrafią się takich niepotrzebnych, samotnych skarpetek pozbyć ze swojej szuflady. Trzymają je niezdrowo w swoim umyśle, często zakurzone i śmierdzące.  Z upływem czasu, poupychane w szufladzie skarpetki mogą zacząć zatruwać życie, sączyć swój toksyczny jad.  Dlatego mądra natura wymyśliła pewien mechanizm obronny, polegający na  wyparciu ze świadomości niektórych reminiscencji o wydarzeniach przykrych lub wstydliwych. 

I pewnie ten właśnie mechanizm zadziałał w przypadku moich wspomnień z dzieciństwa dotyczących świąt wielkanocnych. Sama jestem zdumiona, ale  wspomnienia te są miłe. Znając doskonale charaktery, temperamenty i ogólne możliwości mojej rodziny (nie ukrywam, że ze mną na czele), przygotowania świąteczne NIE MOGŁY przebiegać spokojnie i bezkonfliktowo. Ale jakoś tego nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że malowałam pisanki, które później wieszałam na brzózkach i baziach w wazonie.   Pamiętam, że robiłam gniazdko, w którym wielkanocny zajączek miał zostawić dla mnie prezent. Pamiętam, że w Wielki Piątek wczesnym rankiem obrywaliśmy witką po gołych nogach „za boże rany”,  pamiętam chodzenie ze święconką (obowiązkowo w nowych butach, tych wiosennych), rezurekcję o szóstej rano w niedzielę, świąteczne śniadanie, lany poniedziałek i z niecierpliwością oczekiwane zjazdy rodzinne, spotkania z kuzynostwem. Wszystko cudowne, kolorowe przyjemne. Mało tego, Wielkanoc mojego dzieciństwa kojarzy mi się z piękną, słoneczną pogodą(!). Przyznaję, wspomnienia te są obrzydliwie i do wyrzygania idylliczne. Prosto jak z tandetnej reklamy mdłych czekoladowych jajeczek wielkanocnych. Bo dlaczego nie pamiętam świątecznej gonitwy z czasem, stresu, krzyków i zaharowanej matki? Przecież to musiało się odbywać. Mój umysł wyczyścił nawet wspomnienia o deszczowych świętach.

A może gdybym to pamiętała, święta spędzałabym przy hotelowym basenie w wyświechtanym Egipcie? Błogosławiona niepamięć. Niepamięć ratująca przed zamknięciem w zakładzie psychiatrycznym. Niepamięć, dzięki której powielam schemat. Po co? Nie wiem. Może po to, by zafundować dzieciom wspomnienia. Wspomnienia ze świąt. Nie wylatuję do Egiptu, tylko poddaję się tradycji. Tradycji mojej matki, babki i prababki. 

Mamy Wielki Tydzień. Aktualnie jego wielkość polega na tym, że  wszystko wtedy jest wielkie. Przede wszystkim, jest wielka chęć przygotowania świąt. I wielkie ciśnienie, by były miło wspominane. W mieście panują wielkie korki, a wielkie zatory na parkingach przed marketami prowadzą do wielkiego szału. W marketach owych są wielkie kolejki, w których stoją ludzie z wielkimi zakupami w koszykach. Wielkie są nadzieje, że święta będą udane, niezapomniane, rodzinne, wiosenne. Wielki jest też stres, że nadzieje te są złudne. W domach odbywają wielkie porządki, wielce wykańczające zresztą. Jest też wielkie zjadanie wielkich ilości jajecznicy z jajek wydmuchanych prosto ze skorupek spełniających normy unijne. Bo przecież te pisanki, ta tradycja, ta matka, babka i prababka. Co tam, że dziecko nabazgra trzy esy floresy, dorysuje na jajkowej głowie oczy z zezem i stwierdzi, że woli grać w iksboksa.  Jest wielkie gotowanie i wielkie są zakalce w babach wielkanocnych. Wielki Tydzień dobiega końca, wielkopiątkowy Chrystus resztkami sił dochodzi do ostatniej stacji swojej ostatniej drogi, po skroniach płyną mu strużki krwi a innym płyną krople potu od oparów kuchennych. W wielką Sobotę  jest jeszcze wielkie bieganie za chorągiewką z barankiem, bo dzieciak urządza wielkie wycie, że bez chorągiewki to on z koszyczkiem nie pójdzie. Ostatnie wielkie kłótnie o wielkie niedopowiedzenia. W niedzielę wielkie śniadanie skończy się wielkim beknięciem zapowiadającym wielką niestrawność. W poniedziałek wielkie lanie. Pompa z nieba przez cały dzień.

I to wszystko okraszone wielką nadzieją, że u moich  dzieci zadziała mechanizm wyparcia złych wspomnień i nie będą tego pamiętały, a uczepią się kurczowo jedynie miłych przebłysków tego szaleństwa. Automatycznie wyselekcjonują i odrzucą skarpetki bez pary, tak jak ja to zrobiłam.

                                                                         aut. Georgiana Chitac


Komentarze

  1. nie każdy lubi wielkie zakupy, sprzątanie , gotowanie i sranie po to by padniętym wrócić do roboty po kilku dniach "wolnego (-ha ha dobre!) "
    Przecież to jest głupie. Sprzątanie jak co tydzień... Gotowanie jak w niedzielę... + 2 placki z cukierni... O co tyle szumu? Dzieci i tak tego nie jedzą. Wolę poleżeć i poczytać zamiast zacharowywać się na śmierć a potem źreć i na końcu sapać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja! Ja tak zrobiłam:) Zaprosiłam na śniadanie kilka osób - każdy zrobił coś. Ja tylko 2 szybkie sałatki i jaja faszerowane (wszystko w jedną godzinę). Fakt było obżarstwo na śniadanie, ale to już koniec obżarstwa w te święta bo niewiele zostało i super! Sprzątamy regularnie raz w tygodniu więc i tu się nie przepracowałam. Układanie w szafach itd to robimy przed urlopem podczas pakowania, a o czystość szafek w kuchni to dbam pomiędzy pilnowaniem obiadu na gazie a mieszaniem zupy. Kibel to zajęcie dla starego przy czym on wie że te zajęcia to raczej nie są fakultatywne. Kolejki w marketach przed świętami? Jak ktoś lubi tracić czas to niech sobie postoi... Same pisanki i wielkie lanie są do zrobienia - dla dzieci i dla nas(przede wszystkim:)dla udanych świąt... ) -ale reszta ??? Po co? Po co ten nadwyrężony kręgosłup, nadprogramowe kilogramy, pot, stres i zmęczenie? Jedno się z drugim wyklucza... W przyszłym roku weźmiemy konserwy i pojedziemy do jakiejś szopy w lesie nad jeziorem.... razem....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...