Przejdź do głównej zawartości

Kurz tak samo opada




Po dziewiętnastej już robi się szaro. 

W jakimś domu jakaś kobieta, lekko przygarbiona i rozpostartymi rękami wyglądająca niczym kwoka, próbuje zagarnąć wykąpane dzieciaki na kolację. Na stole stoją dwa talerzyki a na nich chleb z pasztetem. Pyta, czy chcą herbatę. Nie chcą. Ale jedno z dzieci na pasztet chce jeszcze pomidora, bo tak lubi. Kroi więc pomidora, czerwony miąższ wypływa z deski na kuchenny blat, a ona zastanawia się czy tę białą bluzkę do pracy prasować jeszcze dziś, czy może zdąży jutro rano. Na razie zapala dzieciom nad stołem lampę, bo już po dziewiętnastej. I robi się szaro.

Jej mąż odrywa wzrok od telewizora, w którym uderzająco asymetryczna twarz Justyny Pochanke wystająca z białej bluzki relacjonuje wydarzenia niesamowicie ważne dziś, ale już gówno warte jutro. Zanim wejdzie pod prysznic, przedzierając się przez porozrzucane na łazienkowych kafelkach ubrania dzieci, wyniesie jeszcze worek ze śmieciami. W worku gniecie się i gnije  historia ich życia z ostatnich dwóch dni. Na samym wierzchu leży flak po pasztetowej i skórki od pomidora. Resztki po obiedzie i resztki po przygotowywaniu obiadu. Kilka kartek z bazgrołami dzieci, zwiędłe kwiaty, stare rachunki, torebki po herbacie, kilka zużytych podpasek, miękka i pomarszczona ze starości marchew, trzy zgniecione puszki po piwie. Wyrzuca więc jakiś mąż śmieci, ale na chwilę zatrzymuje się przy bramie. Pooddychać.

W tym samym czasie w jakimś innym domu dzwoni telefon. Jakaś inna kobieta przykłada aparat do ucha i słyszy, że nie jest dobrze. Nie, że jest źle, ale dobrze nie jest. 

Gdy wyjeżdża samochodem z ulicy, jej wzrok ucieka w stronę oświetlonego okna jakiegoś domu. Wewnątrz, przy stole pod lampą dającą ciepłe światło, dwoje dzieci je kolację.  Obok płotu stoi jakiś mężczyzna, którego woła wychylająca się zza uchylonych drzwi wejściowych jakaś kobieta. Zapewne żona. 

Kobieta jadąca samochodem nie myśli o tym, że jej dzieci niewykąpane. Może też głodne. Myśli o tym, by dojechać szybko, bo przecież nie jest dobrze. Na miejscu najbardziej uderza ją to, że szpital nie śmierdzi jak szpital kiedyś. Współczesny szpital jest praktycznie bezzapachowy. Przynajmniej w „pierwszym kontakcie”. Na tle niebieskich ścian poczekalni izby przyjęć, twarze czekających na ratunek i tych czekających na wiadomość wyglądają jeszcze bardziej blado. Sinoszare twarze. Czerwone, mokre oczy skoncentrowane na jednym punkcie.  Z jednych bije zdrowaśmaryjo z innych kurwa mać. Przygnębiającą, upierdliwą ciszę, wydłużającą niemiłosiernie czas, przerywa jedynie bip bip bip docierające z innych pomieszczeń. Po ponad dwóch godzinach osoba w kitlu, którego biel kontrastuje z niebieskim kolorem ścian, radzi by już jechać. Że jest tu po to, by było dobrze. A jak będzie źle, to będzie dzwonić. 

Kobieta leży już w łóżku i nie może opanować dreszczy. Wcale nie z zimna. Jak jeszcze nigdy w życiu zaklina swój telefon, by przez najbliższe godziny nie zadzwonił. I przypomina sobie jak się modli do tego, o którym zapomniała.  
Telefon nie dzwoni. 

Po czasie, który trwa godzin kilkadziesiąt, ale dla niej jakby sto milionów godzin trwał, już nie zasypia w dreszczach. Myśli o tym, co zrobi jutro na obiad. I, że do ortodonty trzeba zadzwonić. Że mąż mógłby wynieść śmieci, myśli. Bo w tych śmieciach gnije historia ich życia z ostatnich stu milionów godzin. Myśli o tym, że jakkolwiek by było, cokolwiek by się zdarzyło  kurz tak samo będzie osiadał na półkach, z lodówki wołać będzie echo, a kwiaty będą więdły w doniczkach.

Myśli o tym wszystkim, a z łazienki dochodzą ją śmiechy kąpiących się dzieci. Czuje ulgę. Zapala lampę nad stołem, bo już po dziewiętnastej i robi się szaro. 

W tym samym czasie, w jakimś innym domu dzwoni telefon.

                                                                                                              rys. Georgiana Chitac





Komentarze

  1. A niebo i tak ponad chmurami zawsze będzie niebieskie... :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładny tekst, poruszający.
    W mojej rodzinie też u kogoś niedawno zadzwonił telefon. Jak to wszystko przestawia...

    OdpowiedzUsuń
  3. I znowu myślę ... jak często zapominam o tym, by wyciskać radość z tego co mam...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...