3 listopada 2012

No właśnie, musi?



Idę na z lekka sztywnych, bo jeszcze śpiących nogach, a okruszki przyklejają się do moich bosych stóp. Okruchy są pochodzenia kukurydzianego, bo wczoraj wieczorem był „Shrek Forever”, a  Starsza z Młodszym konsumpcję filmu uzupełniali konsumpcją wafli ryżowych. Sprawiając jednocześnie wrażenie, jakby nigdy w życiu jeszcze nic nie jedli. Po seansie pozostał zmięty koc na kanapie i okruchy na podłodze. Jestem pewna, że przez noc się okociły. Okruchy, oczywiście.

Ekspres włączony, gazety na stole. Z dodatkami, bo wydania weekendowe przecież. Młodszy biega już od godziny. Nie wie, co to sobotni poranek. Że w łóżku można by dłużej. Że pospać. Ani mu do głowy nie przyjdzie. Się zlitować. Am, am woła. Chlebek z nutellą? Klaszcze w rączki, szczerzy małe jak ziarenka ryżu ząbki. No masz, na zdrowie. Leję sobie kawę, rozkładam pierwszą z gazet. ŻADNEGO ZAMACHU NIE BYŁO, krzyczy pierwsza strona. Później, że ATEIŚCI POKAZUJĄ SIĘ W POZNANIU. Gdy dochodzę do wyborów USA, Młodszy informuje, że to co je, to be. Chlebek z pastą jajeczną? Klaszcze w rączki, szczerzy małe jak ziarenka ryżu ząbki. No masz, na zdrowie. Leję sobie druga kawę i chwytam kolejną gazetę. POZNANIACY ZMĘCZENI SWOIM PREZYDENTEM, TOM CRIUSE MA DOŚC PLOTEK, a w Wysokich Obcasach MOC CHUCI i URLOP TUSKA.

Nie widzę w tym wszystkim sensu. Nie chce mi się czytać. Mąż przeciwnie – zatopiony. Trafiony. Beznamiętnie wpatruję się, jak Młodszy rozsmarowuje na gazetce reklamowej nutellę. Przekłada stronę, by na nowej rozbebłać pastę jajeczną. Szczęśliwy jest. Pijemy kawę, mąż zatopiony, a ja zastanawiam się co teraz. Co dalej, jak wypiję. Bo już kończę. Jesienne, nisko wiszące już słońce, nachalnie podpowiada mi, co powinnam. Włazi bezczelnie przez szybę i wytyka mi gdzie kurz, gdzie pajęczyna, gdzie tłuste ślady małych łapek. Gdzie klejące plamy na panelach, a teraz jeszcze nutella. 

W tym też nie widzę sensu. Sprzątać również mi się nie chce. Wolę trzecią kawę. Siedzę w poranniku i pocieram stopą o stopę. Okruchy odklejają się i spadają na podłogę. Nie widzę sensu w sprzątaniu, skoro i tak za chwilę. Słońce wytyka mi też brudne okna. Zasuwam roletę. Niech spada. Na drzewo potraktowane młodym listopadem.

Mąż zatopiony, ja trę stopy jak pasikonik, Młodszy biega dookoła stołu jak opętany. Otwierają się drzwi i ze swojego pokoju wychodzi Starsza. We wrzosowej piżamie, potargana jakby piorun w miotłę strzelił. Idzie dumnie, bo od wczoraj jest sprecyzowana. Sprecyzowała swoją przyszłość. Piosenki będę pisać, powiedziała. A jak ona mówi, to dyskusji nie ma. Przyjęłam deklarację milczeniem pełnym poszanowania.
Siedzę przy trzeciej kawie i pytam. I jak tam, napisałaś coś?
Odpowiada, że tak. To ja do niej, pokaż. A ona, że ma na razie tylko dwa zdania. Nie szkodzi, mówię, pokaż. Pokazuje, a ja czytam:
„ Krople rosy spławiły deszcz,
Powiedz mamo, czy ty ciągle kochasz mnie?”.

Pytam więc, czy wątpi w moją miłość. Odpowiada, że nie, ale że smutne piosenki są lepsze, mówi. Okej, odpowiadam. A nie sądzisz, że „spławiły” to niezbyt fortunne określenie?, pytam delikatnie, nie chcąc ugasić młodego zapału. A dlaczego?, pyta Starsza, robiąc wielkie oczy. Bo wydaje mi się, że….to nie ma sensu, mówię. 

A czy wszystko musi mieć sens?, nokautuje mnie pytaniem-odpowiedzią.

No właśnie, musi?

                                                                         rys. Georgiana Chitac








6 komentarzy:

  1. Ja ja uwielbiam leniwe, sobotnie poranki, z kawą, w szlafroku, bezmusem wychodzenia gdziekolwiek, lenistwem, że mogę, ale nie muszę, że nic nie muszę.
    Jak byłam dzieckiem, mama od rana w sobotę zaganiała nas do sprzątania, taki przymus był: że sobota, że trzeba koniecznie, choćby nie wiem, co.
    Bardzo więc teraz celebruję fakt, że wcale nie trzeba. Jak mi sie nie chce, to nie trzeba:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile wysiłku musiałam włożyć w to, by zrozumieć, że nic nie muszę ;-)

      no...jednak parę rzeczy muszę...

      Usuń
  2. ja też uwielbiam bezmus sobotni:)) nie lubie sprzątania w sobotę. Nie lubie sprzatania wogóle. Niestety zbyt duży bałagan skutecznie obrzydza mi wspaniałe sobotnie beztroskie chwile. Robie drinka i ogarniam chate w piatek....Juz taka głupia jestem....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;-)
      tez robię sobie drinka i ogarniam w piątek.
      Niestety, w sobotę rano wygląda tak jak opisałam. Muszę poczekać, aż podrosną, założą własne rodziny, wyemigrują na drugi koniec świata, a ja będę za nimi tęsknić w wysprzątanej chacie ;-)

      Usuń
  3. Pierwszy paproch boli najbardziej. Następne już nie... :)

    OdpowiedzUsuń