Przejdź do głównej zawartości

A jednak tak.

Cholera! Nigdy, nigdy, przenigdy!
Dlaczego nigdy nie mogę tu zaparkować? Dlaczego nie mogę? Cholera by to wzięła. I jak ja będę w tym stanie paradować? Cholera, jak ja wyglądam? Z ogrodu taka, prosto. Z liściem we włosach i mrówkami w trampkach. Jest! Jest miejsce. Daleko, ale jest.
Idę, podbiegam, biegnę. Żadna mrówka tego nie przeżyje, liść spada. Na chodnik pachnący świeżym deszczem upada. Idę, podbiegam, biegnę. Co chwilę sprawdzam zawartość kieszeni. Prawej. 
Jestem! Otwarte!
Półmrok, wewnątrz zapach deszczu, po którym już śladu nie ma.
Dzień dobry, mówię. Wychodzi z zaplecza. Niski, zgarbiony, wyciszony. Jakby z epoki jakiejś innej, zapomnianej. On nie mówi nic. Wyczekująco patrzy.
Podaję mu zawartość kieszeni i mówię. Szybko, chaotycznie mówię. Że nie wiem jak, ale spadł. Zsunął się zwyczajnie z ręki. Nie wiem, może zapięcie się zepsuło. Ale spadł. I nie działa. I, że przestał działać o ósmej jedenaście, i że bardzo, ale to bardzo go proszę.
On nie mówi nic. Siada przy biurku. Lupa na oko. Pochyla się z namaszczeniem. Wyciąga narzędzia takie mini mini i kable takie też. Z precyzją neurochirurga grzebie w jego wnętrznościach.
Jakoś tak denerwuję się, martwię. Omiatam wzrokiem ściany, gabloty, szuflady. Wszędzie tak, tik tak. Dziwnie, inaczej, hipnotyzująco, surrealistycznie. Na ścianie wisi dalmatyńczyk ze wskazówkami zamiast wąsów. 
Wraca, podnoszę się z krzesła.
Obawiam się, mówi, że nic nie jestem w stanie zrobić. Naprawdę. 
Patrzę na niego skonsternowana, z gardła wydostaje się jedynie chrapliwe..."ale jak?".
Naprawdę. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Przykro mi.
Dziękuję.
Idę.
Czas zgonu 8:11. Klucha w gardle. Myślałam, że nie przywiązuję się do rzeczy, do przedmiotów.
A jednak tak.
Tik tak.

Komentarze

  1. Ale to ten ,, przy okazji bo jechał po chemię"?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo czasami i na czas przychodzi czas:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na wszystko przychodzi czas...

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedługo minie rok od ostatniego wpisu. Wena prysła? brak tematów? Szkoda, bardzo lubiłem Twój blog.
    A może piąte życie się zaczęło a my biedni nic nie wiemy:)
    Pozdrawiam i mam nadzieje, że wszystko wporządku

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...