Przejdź do głównej zawartości

Rentgen


Sklep jak sklep. Ni to duży, ni mały. Akuratny. Taki ściśle obliczony, wymierzony i uszyty na miarę i potrzeby małomiasteczkowej klienteli.
Na tyle duży, by regały się pomieściły, a na nich produkty potrzebne bardzo i te inne - nie tak bardzo. Jakieś orientalne wiktuały, na przykład. Na tyle duży, że z koszykiem się chodzi. Slalomem. Na tyle duży sklep ten, że radio własne ma. Słyszałam.
A jednak na tyle mały, że kasy raptem dwie.  Obie czynne. Otwarte. Frontem do klienta, który z koszykiem, slalomem, szlaki wytyczone przez regały wydeptuje.  

Do jednej z kas podchodzi blondynka. Na oko trzydziestoletnia, przystojna. Zwiewna sukienka z dekoltem, ślady pierwszej w tym roku opalenizny. Wykładając zakupy na taśmę, nieustanne poprawia sobie okulary przeciwsłoneczne, które z włosów zsuwają się na nos. Teraz zupełnie niepotrzebnie. Masło, okulary, gazeta, okulary, jajek sześć, okulary, papryka czerwona, okulary. Pik, pik, pik. W ferworze wykładania, poprawiania, pakowania nie zauważa stojącej przy drugiej z kas, brunetki. Jest niższa, przysadzista. Kiedy wykłada na taśmę brykiet do grilla i marynatę staropolską, w oczy rzucają się paznokcie pokryte kolorem niebieskim. Nagle, gdzieś ponad kasami kobiety spotykają się wzrokiem, a z ich wyszczerzonych w automatycznym uśmiechu ust wydobywa się zgrane, chóralne czeeeść.
 
Kiedy blondyna skoncentrowana jest na podtrzymaniu spadających okularów i spakowaniu włoszczyzny oraz jajek sześciu, bruneta bezlitośnie skanuje ją wzrokiem. W tym momencie brykiet i marynata przestają się liczyć. Czarnymi, bystrymi ślipkami rejestruje w blondynie każdą zmianę, jaka mogła zaistnieć od czasu ich ostatniego, spontanicznego spotkania w cukierni. Ocenia stan i jakość zarówno sukienki, jak i opalenizny. Widzi trzy nowe siwe włosy, i że kolczyki ciągle te same. Na koniec stwierdza, że karmienie dzieci pozostawiło swój ślad na niegdyś imponującym blondynim dekolcie. I, że już nie powinna go tak odkrywać.  I do tego opalać. 

Ale kiedy brunecie przychodzi szukać w czeluściach portfela siedemdziesięciu trzech groszy, szczęśliwie spakowana blondyna ujarzmiając swe okulary ma czas, by stwierdzić, że: brunetce przydałaby się świeża farba na włosy  (może już nie granatowa czerń), pociążowej oponki nie zdołała się pozbyć (a jej córka ma już chyba ze dwa lata), a to niebieskie coś na dłoniach jest ohydne. Traktuje swoim chłodnym, przenikliwym spojrzeniem przysadzistą postać brunety i przypomina sobie, że kiedyś to ona miała styl. Przyznać musi. Ale zapuściła się zwyczajnie i teraz to już jej niczego nie zazdrości. Phi.

Obserwuję to z bezpiecznej pozycji. Nie widzą mnie, nie oberwę rykoszetem. Stoję przy regale, szukając jakiegoś produktu. Być może o charakterze orientalnym. Nie pamiętam. Szukam, wybieram i pod nosem podśmiewam się z podejrzanej sytuacji. Ach, ta babska natura. Takie to niskie, głupie, może nawet żałosne. Szkoda gadać. Lepiej zapomnieć.

Podchodzę do kasy. Obie puste. Śladu po poprzednich klientkach nie ma. Jedynie czuć trochę perfumy tej brunetki. Płacę i wychodzę. Wtedy drzwi rozsuwają się, a do klepu wchodzi ona. Mijamy się, wymieniając automatycznym uśmiechem i nie mniej machinalnym czeeeść. Idę dalej, czując na plecach jej wzrok. Cholera! Dorwała mnie. A tak szybko szłam.

Ale sweterek to miała nieco sfatygowany.
Widziałam.



                                                      aut. Georgiana Chitac

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...