Przejdź do głównej zawartości

Bonus


Zawsze tak samo.

Zaczyna się tak samo. Zawsze taki sam chodnik. Szary, dziwnie równy. Żadnej wystającej płytki, żadnej dziury. Po lewej stronie grafitowy asfalt. Po prawej stronie witryny sklepowe. Czarne. Zawsze idę tym chodnikiem. Widzę swoje buty, ale nie wiem jak one wyglądają. W pewnym momencie odbijam na lewo. Idę po krawężniku. Zawsze tak samo. Przede mną sina siność. Mglista szarość jak z filmów o komisarzu Wallanderze. Nie wiem dokąd idę. Prosto, przed siebie, w siność. Nagle moja lewa stopa zsuwa się z krawężnika. Wzdrygam się. Całym ciałem.

Potem nic.

Jestem w Meksyku. Noc. Gorąco, duszno. Na ulicy. Tłumy na ulicy. Wszyscy świętują. Święto Zmarłych. Bawią się. Fiesta. Wszędzie czaszki, sombrero, grzechotki, muzyka, zapach kadzideł. Lampki jakby choinkowe. Tu jakaś matka boska, tam kukła przedstawiająca Śmierć. Hałas.  Strasznie się denerwuję, rozpaczam wręcz. Bo nie ma. Nie ma nigdzie benzyny dwudziestoczterooktanowej(!), a taka potrzebna jest do naszego campera. Bak pusty, a my stoimy tutaj. W tym tłumie. Osaczają nas. Wszyscy nasi znajomi pojechali już do Turcji. Bawią się, leżą na plaży. A my nie możemy wydostać się z Meksyku. Otacza mnie rozbawiony, pijany tłum. Czaszki i grzechotki. Nie wytrzymuję, rozpaczam, boję się. Serce zaraz mi wyskoczy z piersi. Nie chcę tu być. Chcę otworzyć okna, szeroko. Zrobić przeciąg w domu. Chcę opróżnić przeładowaną zmywarkę, chcę zapełnić brudami pralkę. Może nawet dwie. Chcę umyć podłogę, zapalić w cichości papierosa. Sama ze sobą tak. Wyrwać te trzy monstrualne lebiody spod płotu.  Źle mi tu. Te grzechotki i gorąco tak. Umrę. 

Budzę się.
Siedemnasta cztery. Wtulony we mnie Mały oddycha prosto w mój nos. Czuję jego kwaśny oddech i słodki zapach dziecięcego potu. Biały puch na jego główce posklejał się w cienkie strąki. Z otwartej buzi spływa strużka śliny. Poliki rozgrzane ma do czerwoności. Więc żyję.

A miałam go tylko uśpić. I skorzystać z tej jednej jedynej w ciągu dnia godziny, kiedy to mogę zrobić przeciąg w domu, i tę zmywarkę, pralkę i podłogę. I papierosa i lebiody. Trzy.
Jedną jedyną godzinę, którą traktuję jak bonus, bo wtedy mogę. Cokolwiek mogę. 

W zamian otrzymałam godzinę snu.
I zastanawiam się, czy aby dopiero to nie był bonus.

                                                                                                aut. Georgiana Chitac

Komentarze

  1. To był mega bonus! Zamiast obrabiać chalupę skoczylas na godzinę do Meksyku:) a taki sen ze sie wzdragam całym ciałem to ja tez mam tylko ze ze schodami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bonus. Lubię takie bonusy - już nawet śnić się nie musi, oby się tylko lekko wyspać :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Na godzinę zdeptana racjonalność. Poczucie przewinienia z zadowoleniem zmieszane;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...