5 lipca 2012

Gra i trąbi

Snują się tu i tam.  Szarpią czasami. Życie szarpią, wyszarpując z niego co lepsze. Dni wydłużają, noce zawalają. Bo świat stoi otworem i wszystko frontem do klienta. I tylko brać i brać, i korzystać, choć nie zawsze na to stać. Dlatego szarpią, bo jak nie teraz mieć, to kiedy niby, co? Włos siwy wcale tak nie razi, wory pod oczami da się zakamuflować a pierwsze zmarszczki hialuronem można potraktować. Duch jeszcze młody a cymesy świata aż się proszą, by rękę po nie wyciągnąć. 

Wyciągają więc te ręce, a ich stopy jeszcze pamiętają katusze w butach Relax. Żołądki nie strawiły jeszcze do końca chińskich, zjawiskowo pachnących gumek do mazania, że aż ślinka na nie ciekła. Odbija się jeszcze oranżadą w woreczkach. Oczy nie zapomniały zachwytów nad przechodzoną książeczką Lego lub gazetką Bravo, które jakiś Helmut wyrzucił do kibla dwa lata wcześniej. Nos pamięta zapach proszku do prania, którym pachniała bluza Nike. A pachniała tak cała paczka spranych ciuchów, przysłana od cioci z Chicago. Pamięta ciało, pamiętają zmysły. Fragmenty koloru w szaroburym świecie. 

Nie, nie potraktowani – to byłoby przesadą, ale liźnięci komunizmem. Do końca życia ubabrani szaroburą flegmą z komunistycznego jęzora. Urodzeni w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Żyjący w rozkroku. Niby wybrańcy, bo pokolenie transformacji, a jednak kalecy z wiecznym, płynącym w żyłach razem z krwią, kompleksem. Z angielskim czasami względnym, czasami dobrym a czasami żadnym. Z wątpliwą świadomością siebie i własnych zalet.  Z rozdziawioną papą przed każdym ładniejszym miejscem. Z czającym się w dole brzucha lękiem, że może coś jednak nie tak. Ze mną nie tak. Że nie umiem, nie potrafię. 

Sami nie mieli, więc opatulają te swoje pociechy kolejnymi atrakcjami i dozują małoletniej gawiedzi to, co oni jedynie z przechodzonych prospektów znają. Wywożą młode setki kilometrów od domu i kolorowym biletem z kodem kreskowym otwierają wrota do innego świata. 

Oczy się błyszczą, adrenalina w zenicie, zmysły  zachwycie. Uśmiech z twarzy nie schodzi. Tylko jaaa i łaaał. Że to piękne, a tamto prze. I tu musisz wejść a tam koniecznie przejść. I kameruj i zdjęciuj.  I jeszcze to, i jeszcze tamto, bo za chwilę za chwil kilka znów szarpanie. A widziałaś? A jechałeś? A zobaczże  dziecino, a doświadczże. Uśmiechnijże się i napawaj  pięknem świata i rozrywką. Bo póki co, napawam się ja. 

A dziecina mówi, że fajne i okej. Nie nadweręża swych emocji zbytnio, bo niby po co. Jest ładnie i fajnie, ale nie przesadzaj mama. Miejsc takich od pyty.
W świecie kolorowym i tym hotelowym pławi się jak ryba w swojej własnej wodzie. Nie potyka się o wysokie progi, bo takowe dla niej w ogóle nie istnieją. I jeżeli świat choćby na chwilę o tym zapomni, to każdym gestem, każdym zdaniem natychmiast mu przypomina, że to on istnieje dla niej, nie odwrotnie. Bez kompleksów, bez pardonów kroczy przez swoje małe życie. Każdy automat i aparatura gra jak młode na nim zagra, wypluwając z siebie mikstury będące połączeniem gorącej czekolady z sokiem pomarańczowym. Żaden automat nawet nie zająknie się i nie zatnie w odpowiedzi na dziwaczne zamówienie. Nie stanie okoniem złośliwie gdy małe paluszki grają na nim jak na akordeonie. Posłusznie i sprawnie realizuje zamówienia, podczas gdy rodzice od piętnastu minut nie mogą rozgryźć  parkomatu. 


Szczęśliwe dzieci biegają, upoceni rodzice czekają aż parkomat litościwie wyrzyga bilet, a z któregoś samochodu dobiega melodyjne majaczenie, że każde pokolenie ma własny czas. Tak to właśnie gra i trąbi zespół Kombii.



                              

2 komentarze:

  1. Ciociu... i ty nie miałaś NAWET plejstejszyn...????????!!!!!

    OdpowiedzUsuń