Przejdź do głównej zawartości

Kamieniami, Wysoki Sądzie, kamieniami...



Jestem niewinna Wysoki Sądzie. Tyle tylko mogę powiedzieć. 

Ja nic złego nie zrobiłam. Niczym nie zasłużyłam sobie na to, co mnie spotkało. To wielka niesprawiedliwość, proszę Wysokiego Sądu. 

Zostałam wrobiona. I przepraszam, że ręce mi się trzęsą, ale nerwy mnie ponoszą. Targają mną na przemian złość i obrzydzenie. Bo ja się brzydzę takimi sytuacjami. Ściska mi żołądek, nie nadążam połykać śliny i podnosi mi się. I mam ochotę rzygnąć. Kamieniami. Jak w tej scenie w Wojnie polsko-ruskiej. Zarzygać, zapaskudzić ich wszystkich, wytrzeć sobie chusteczką higieniczną o aromacie eukaliptusowym kąciki ust, poprawić spódnicę, odwrócić się i rozkosznie kręcąc tyłkiem…wyjść.

Bo, bo chodzi o to, że ktoś mnie kiedyś okłamał. Powiedział mi (albo napisał gdzieś, sama już nawet nie pamiętam), że jeżeli potraktuję kogoś życzliwie, to życzliwość ta wróci do mnie. Wróci we właściwym momencie i będzie pochodziła od osoby, po której bym się tego nie spodziewała. I tu kryje się problem. I tu popełniłam zbrodnię. Uwierzyłam i tkwiłam w swej naiwności. I przepraszam, że płaczę. Postaram się już nie płakać i przed Wysokim Sądem wszystko wyjaśnić. 

Bo ja, Wysoki Sądzie, już taka głupia jestem. Widocznie głupotą to trzeba nazwać. Ja po prostu przepuszczam ludzi w kolejce do kasy. Gdy stoję z koszykiem po brzegi wypełnionym, a niekiedy nawet i bardziej, to przepuszczam tych, co mają mniej. Myślę sobie wtedy, co mi tam. Mnie dwie minuty nie zbawią, a kogoś może tak. Tak to sobie wydedukowałam kiedyś w swej naiwnej główce. I robię tak. I radochę mi to daje, bo zawsze. Zaznaczam ZAWSZE wprawiam tym ludzi w konsternację. Z początku są zdziwieni, zaskoczeni, doszukują się podstępu, patrzą podejrzliwie, szukają ukrytej kamery. A tu nic. Spotykają się z bezinteresowną życzliwością. Taką zwykłą. I dziękują zawsze. Czasami nawet kilka razy. I uśmiechają się. Wyobraża to sobie Wysoki Sąd? Uśmiechają się.

Owego feralnego dnia, kiedy to popełniłam zbrodnię przeciwko kolejkowej ludzkości, naprawdę nie miałam złych zamiarów. Ja tylko jechałam po Starszą. Ze szkoły ją odebrać. Jechałam a na tylnym siedzeniu, skrzętnie zainstalowany w szary fotelik, wył Młodszy. Wybitnie upierdliwy tego dnia. Wył, a ja wiedziałam, że na swym wyjącym, małym dupsku ma ostatnia pieluchę. Wskoczę więc, myślę, po drodze do tego dużego marketu. Tego na A., Wysoki Sądzie. Wyskoczę po pieluchy i może po farbę do włosów jeszcze, bo mi się siwizna panoszyć zaczyna. Na głowie. I wiedziałam, że to szybko potrwa, bo farba to ta loreala w kolorze mroźny kasztan, Wysoki Sądzie. Żadnego wybierania. Mroźny kasztan, cokolwiek to znaczy.

I wchodzę, i koszyka nawet nie wzięłam, bo ja tak na szybko przecież. A w Młodszego jakby całe zło tego świata wstąpiło. Opowiadać tu teraz nie będę co wyczyniał, bo zabrzmiałoby to zapewnie nierealnie, ale zaręczam Wysoki Sądzie, że łatwo mi nie było. Z pieluchami pod pachą, farbą w odcieniu pożądanym i oczami dookoła głowy biegłam za Młodszym, który na swych półtorarocznych nóżkach prędkość osiągał rekordową. Biegłam za nim szukając jednocześnie „pustej” kasy, bo po Starszą przecież. Na próżno. 

I oto, Wysoki Sądzie, zaczęła do mnie machać. Ta, której w zasadzie nie znam. Ja do niej tylko czasami wpadam baterie słoneczne podładować. Za zeta dwadzieścia za minutę. Stąd ja znam. I machała do mnie tymi tipsami i uśmiechała się tymi wszystkimi warstwami makijażu i trzęsła żółtymi lokami. I machała i krzyczała do mnie wejdź-tu-przede-mnie-kochaniutka-śliczniutka-z-berbeciem-małym-ty.Wejdź-tu-przede-mnie-i-niczym-się-nie-przejmuj-ty. Wejdź-tu-kochaniutka-biedniutka-z-berbeciem-jak-żywe-srebro-bo-przecież-w-kolejce-nie-będziesz-stać-ty. Bo-ty-kochaniutka-tylko-dwie-rzeczy-masz-to-śmig-mig-pójdzie. A ja sobie wtedy pomyślałam, że to teraz los mi odpłaca za tę moją życzliwość kolejkową. Skorzystałam więc, Wysoki Sądzie. Rzucić się na szyję chciałam mej wybawczyni. Od dnia owego po dziś dzień uwielbiam ją za to, co dla mnie zrobiła. I skorzystałam, jak już mówiłam. Ale to, co potem się dziać zaczęło, to…Wysoki Sądzie… 

Ja nic złego nie zrobiłam… Przynajmniej tak mi się wydaje. 

Niewinna jestem. Przeze mnie tylko się dziewczynie oberwało. Mocno. Ja nie chciałam. Przecież wszystkim podziękowałam. Szczerze.

Odeszłam. Szybko. Czerwona, zgarbiona. Jakbym na barkach niosła chamstwo innych i żenadę sytuacji. I rzygać mi się chciało. 
Kamieniami.












Komentarze

  1. Jesteś Dobrym Człowiekiem.
    Ale ponoć jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę. Dla mnie to nigdy nie szło w parze.
    Paskudną dolegliwością jest nadmiar empatii ... męczy okrutnie odczuwanie wstydu za innych.
    Może ktoś ma miksturę na to?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyne, czego Ci mogę życzyć, to "się niezrażania":) Trzeba nam takich ludzi!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...