11 października 2012

Nieuniknione



Wiedziała, że nadszedł ten dzień. 

Że nie da się już tego odwlekać w nieskończoność. Wiedziała, że dziś, że teraz musi chwycić życie za rogi i zmierzyć się z tym, czego uświadomić sobie tak bardzo nie chciała. Odwlekała.

Zrozumiała to patrząc na swoje dzieci. Biedne, blade twarzyczki z zaczerwienionymi oczkami i zasmarkanymi nosami patrzyły na nią błagalnie. Co ona sobie myślała? Co wyobrażała, głupia? Że trwać to będzie w nieskończoność? W wymarzoną przez nią wieczność? Była zła na siebie. Na to, że tak zaniedbała sytuację. Na to, że dopuściła do tego.  Że chciała uniknąć nieuniknionego.

Poszła do pomieszczenia, które wszyscy w rodzinie szumnie nazywali „gospodarczym”. Wiadomo: piec, pralka, deska do prasowania, zamrażarka, kilka niepotrzebnych nikomu klamotów, walające się na podłodze brudne ciuchy. Puste butelki, zawieszona gdzieś reklamówka z orzechami. Włoskimi. Jeszcze z zeszłego roku. Dzieci poszły za nią.

Potrzebowała kija. Idealnie nadawał się ten od miotły. Otworzyła właz i natychmiast wyskoczyły na nią schody. Takie rozkładane, spuszczane. Dzieci spojrzały wielkimi czerwonymi i załzawionymi oczami, a otwarte z zaciekawienia buzie mówiły bezdźwięczne jaaaaa i łaaaaał.
Weszła na chyboczące się schody, choć tak bardzo nie chciała. Się bała. Serce skąpane było w żalu, ale wiedziała, że musi to zrobić. Dla nich.  

Wchodziła stopień po stopniu, powoli. Z każdym drewnianym schodkiem, Młodszy coraz bardziej podskakiwał w tych czerwonych rajstopkach. Klaskał w małe rączki dając tym samym wyraz swojej ekscytacji. A smarki miał już na wysokości brody.  Starsza powiedziała tylko cicho mamo… A ona na to, że dobrze będzie, dobrze. Ja to dla was, dzieci.

Gdy dotarła na górę, tym samym kijem od miotły zapaliła zadziwiająco oddalony włącznik światła. Na poddaszu, o którego istnieniu rzadko sobie przypominała, poza niezliczoną ilością pajęczyn, zobaczyła stosy kartonów i worków. Kartonów z bardzo potrzebnymi rzeczami, które w rzeczywistości nikomu na nic nie były potrzebne. I wypchanych, nieprzezroczystych worków, które z racji swojej nieprzezroczystości stanowiły  tajemnicę. Same w sobie. 

Długo kontemplowała w zamyśleniu osobliwą zawartość poddasza, ale pełne zniecierpliwienia odgłosy dobiegające z dołu i zapewne instynkt macierzyński, pomogły wycelować wzrokiem w odpowiedni worek. Zrzuciła go więc z góry wprost pod załzawione oczy swoich dzieci.
Zeszła na dół.
Powoli.
Młodsze zapomniało o ekscytacji. Teraz górę wzięło zaciekawienie. Stanęło więc nieruchomo.
Starsza już wiedziała, o co chodzi.
A ona odklejała powoli taśmę klejącą zamocowaną wokół worka. I było jej żal. Że to już. Że to nieuniknione.

I zaczęła wyciągać z niego te czapki, szaliki, rękawiczki…





8 komentarzy:

  1. "zadziwiająco oddalony włącznik światła"
    - dobre,ja posiadam zadziwiający brak włącznika światła...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha ha:))) A czytałam w takim napięciu, nawet nie wiesz, jakie zakończenia sobie wyobrażałam, czytając:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się. Mózgi mamy zainfekowane wiadomościami, które docierają do nas prawie codziennie. Miałaś prawo domyslać się tragicznego zakończenia.

      Usuń
  3. Włącznik mam bliżej, schody zadziwiająco podobne a z wora po odklejeniu taśmy wysypałam zabawki z pierwszych lat młodości ... radocha wiadomo. Czapki i inne zimowe gadżety... też ... niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja dzisiaj szyby w samochodzie skrobałem z lodu, z przymrozku... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty myślisz,ze tylko w Punkciepotrójnym zmroziło? Też skrobałam ;-)

      Usuń