Przejdź do głównej zawartości

Nieuniknione



Wiedziała, że nadszedł ten dzień. 

Że nie da się już tego odwlekać w nieskończoność. Wiedziała, że dziś, że teraz musi chwycić życie za rogi i zmierzyć się z tym, czego uświadomić sobie tak bardzo nie chciała. Odwlekała.

Zrozumiała to patrząc na swoje dzieci. Biedne, blade twarzyczki z zaczerwienionymi oczkami i zasmarkanymi nosami patrzyły na nią błagalnie. Co ona sobie myślała? Co wyobrażała, głupia? Że trwać to będzie w nieskończoność? W wymarzoną przez nią wieczność? Była zła na siebie. Na to, że tak zaniedbała sytuację. Na to, że dopuściła do tego.  Że chciała uniknąć nieuniknionego.

Poszła do pomieszczenia, które wszyscy w rodzinie szumnie nazywali „gospodarczym”. Wiadomo: piec, pralka, deska do prasowania, zamrażarka, kilka niepotrzebnych nikomu klamotów, walające się na podłodze brudne ciuchy. Puste butelki, zawieszona gdzieś reklamówka z orzechami. Włoskimi. Jeszcze z zeszłego roku. Dzieci poszły za nią.

Potrzebowała kija. Idealnie nadawał się ten od miotły. Otworzyła właz i natychmiast wyskoczyły na nią schody. Takie rozkładane, spuszczane. Dzieci spojrzały wielkimi czerwonymi i załzawionymi oczami, a otwarte z zaciekawienia buzie mówiły bezdźwięczne jaaaaa i łaaaaał.
Weszła na chyboczące się schody, choć tak bardzo nie chciała. Się bała. Serce skąpane było w żalu, ale wiedziała, że musi to zrobić. Dla nich.  

Wchodziła stopień po stopniu, powoli. Z każdym drewnianym schodkiem, Młodszy coraz bardziej podskakiwał w tych czerwonych rajstopkach. Klaskał w małe rączki dając tym samym wyraz swojej ekscytacji. A smarki miał już na wysokości brody.  Starsza powiedziała tylko cicho mamo… A ona na to, że dobrze będzie, dobrze. Ja to dla was, dzieci.

Gdy dotarła na górę, tym samym kijem od miotły zapaliła zadziwiająco oddalony włącznik światła. Na poddaszu, o którego istnieniu rzadko sobie przypominała, poza niezliczoną ilością pajęczyn, zobaczyła stosy kartonów i worków. Kartonów z bardzo potrzebnymi rzeczami, które w rzeczywistości nikomu na nic nie były potrzebne. I wypchanych, nieprzezroczystych worków, które z racji swojej nieprzezroczystości stanowiły  tajemnicę. Same w sobie. 

Długo kontemplowała w zamyśleniu osobliwą zawartość poddasza, ale pełne zniecierpliwienia odgłosy dobiegające z dołu i zapewne instynkt macierzyński, pomogły wycelować wzrokiem w odpowiedni worek. Zrzuciła go więc z góry wprost pod załzawione oczy swoich dzieci.
Zeszła na dół.
Powoli.
Młodsze zapomniało o ekscytacji. Teraz górę wzięło zaciekawienie. Stanęło więc nieruchomo.
Starsza już wiedziała, o co chodzi.
A ona odklejała powoli taśmę klejącą zamocowaną wokół worka. I było jej żal. Że to już. Że to nieuniknione.

I zaczęła wyciągać z niego te czapki, szaliki, rękawiczki…





Komentarze

  1. "zadziwiająco oddalony włącznik światła"
    - dobre,ja posiadam zadziwiający brak włącznika światła...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha ha:))) A czytałam w takim napięciu, nawet nie wiesz, jakie zakończenia sobie wyobrażałam, czytając:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się. Mózgi mamy zainfekowane wiadomościami, które docierają do nas prawie codziennie. Miałaś prawo domyslać się tragicznego zakończenia.

      Usuń
  3. Włącznik mam bliżej, schody zadziwiająco podobne a z wora po odklejeniu taśmy wysypałam zabawki z pierwszych lat młodości ... radocha wiadomo. Czapki i inne zimowe gadżety... też ... niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja dzisiaj szyby w samochodzie skrobałem z lodu, z przymrozku... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty myślisz,ze tylko w Punkciepotrójnym zmroziło? Też skrobałam ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Obietnica ukryta w saszetce

Skoro tak tu pięknie i spokojnie. Skoro frajda i zabawa na sto dwa, że aż serce się raduje a oko cieszy. Skoro jedno z drugim tak pięknie, a nad tych dwojgiem trzeci, to ja ucieknę. Czmychnę po angielsku, chyłkiem jak złodziej o zmroku wymknę się. Nikt nie zauważy, co tu się wydarzy. Za chwilę, na chwilę. Na pół godzinki skromne. Taki mam plan, chytry plan. Wstaję wolno, bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie nic. Choćby nikłego zapachu, czy podmuchu powietrza. Jak cień przemykam korytarzem i już zamykam się. Już jestem za zamkniętymi drzwiami, w łazience w beżach i brązach. Zaopatrzona jestem w obietnicę spokoju, luksusu i urody niezwykłej. Obietnica ukryta jest w saszetkach. Dwóch. jedna kosztowała cztery pięćdziesiąt, druga dwa siedemdziesiąt. Domowe spa w dwóch saszetkach. Imitacja spa za siedem dwadzieścia.  Leżę w wannie wypaćkana obietnicą urody. Dźwięk wentylatora imituje szum fal. Odkładający się na armaturze kamień imituje rafę koralową. Cisza i spokój, za...