Przejdź do głównej zawartości

Przed wschodem słońca

Od świtu bladego zapowiadało się, że dzień ten będzie trudny i niespokojny. 
Czyste jak łza przez ostatnie dni niebo, spowiły grafitowe chmury. Wiatr targał nawet starymi i silnymi drzewami i skutecznie wywiewał resztki pozytywnych myśli z ludzkich głów.
Lało niemiłosiernie. W Poznaniu tego dnia spadła jedna dwudziesta rocznych opadów, jeżeli wierzyć statystykom, oczywiście. A deszcz był jak żywcem wyjęty z filmu "Forrest Gump": spadły go wszystkie rodzaje, we wszystkich możliwych kierunkach. Temeratura powietrza spadła o kilkanaście stopni.

Ziarno niepokoju zasiał pierwszy telefon. Gdzies około dziewiątej rano.
Dalej działo się już jak u Hitchcocka.
Po fałszywych alarmach bombowych w kraju sprawdzono dwadzieścia dwa obiekty użyteczności publicznej – szpitale, sądy, budynki prokuratury i policji, a także centra handlowe. Ponad 2700 osób musiało opuścić budynki. Fałszywe ostrzeżenia wysyłano z serwerów w kraju i za granicą. A młode działaczki PiS, tzw. aniołki Kaczyńskiego postanowiły wrócić na scenę polityczną. Chcąc walczyć o interesy młodych ludzi.

Dzień z każdym następnym telefonem stawał się coraz bardziej niespokojny, a piekielna pogoda rozwiewała najdrobniejsze zjawisko mogące służyć za dobry znak na przyszłość. 
Mimuta goniła minutę. Godzina godzinę a dobre wieści nie nadchodziły. Czas to skurczal się, to rozciągał drwiąc sobie z ludzkiej cierpliwości. Ręce dziurawe nie mogły sprostać choćby najbardziej błahej czynności. Rozbiegany wzrok muskał jednynie kolejne stony książki, nie zapamiętując nic z przeczytanego tekstu.
Przemoczony i ubłocony pies ujadał za oknem, a wiatr dmuchał jakby przynieść miał wielkie zmiany. 

Długo po północy w co najmniej trzech podpoznańskich domach nie spano, a dudniące w nerwach serca zagłuszały wycie wiatru. Nie spano, czekając na choćby najmniejszą, najkrótszą informację. A myśli i wspomnienia wracały, nie pozwalając oczom na sen.

Dnia dwudziestego szóstego czerwca o trzeciej czterdzieści.
Trzydzieści sześć minut przed wschodem słońca.
W sto siedemdziesiątym sódmym dniu roku.
Po kilkunastogodzinnym, ogromnym wysiłku wydała na świat syna.
Joanna i Wojciech wpatrując się małe zawiniątko, pieczętujące swoje jestestwo pełnym strachu krzykiem, jeszcze nie wiedzieli.
Że już nic nigdy nie będzie takie jak przedtem.
Za oknem wschodziło słońce, a wiatr powoli ustawał.


                                                                                     Janowi, mojemu bratankowi.
                                                                                      Na pamiątkę.


                                                                                                                         rys. Georgiana Chitac








Komentarze

  1. Świat cierpiał wraz z Joanną, wył, dmuchał i wyginał. A później wszystko ustało... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Ustało. Na chwilę.
      Biedni nie zdają sobie sprawy z tego, ile to razy ich...wygnie;-)))

      Usuń
  2. Czytałem, czytałem, czytałem i zastanawiałem się, o czym to będzie. No i dotarłem do końca. I wiem. Sztukę budowania napięcia i dochodzenia do punktu kulminacyjnego opanowałaś do perfekcji ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;-)
      to wyobraź sobie jakie to emocje muszę fundować temu mojemu mężowi...i to juz od kilkunastu lat ...;-)))

      Usuń
    2. Myślę, że on to uwielbia (nawet jeśli się nie przyznaje).

      Usuń
  3. Gratuluję siostrzeńca! Urodził się dwa dni po swoich imieninach.

    Już sama nie wiem co lepsze ... samej rodzić czy czekać w napięciu ;-)
    Mam nadzieję, że Joanna nie musiała opuszczać w międzyczasie budynku szpitalnego ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

Targowisko próżności

Dzieckiem był am, obiektywnie na to patrząc, zdolnym. Nie da się ukryć. Dzi ewczynka taka ze mnie była, co to się uczy ć nie musi, a i tak ciągle w przedzie. Obce mi było zakuwanie. Do zerówki szłam z umiejętnością płynnego czytania, a rodzice nie wiedzieli nawet kiedy literek się nauczyłam. Prawdopodobnie byłam pacholęciem, w którym pokłada się nadziej e . Wyszło jak wyszło , czyli zupełnie zwyczajnie, ale nie o tym dzisia j.  Szłam jak burza. We wszystkim . A le zdecydowanie wyróżniałam się zdolnościami manualn ymi . Mniej więcej w  piątej klasie moje wy jątkowe zdolności plastyczne zauważył jeden z nau czycieli. Taki z tych, Którym Się Chce. Ponieważ od zawsze przejawiałam głęboką niechęć do uczestnictwa w jakichkolwiek konkursach, nie dawałam sie namówić także i na plastyczne. Mimo, że malowanie przychodziło mi z niebywałą łatwością. Patrząc na to z perspektywy czasu wiem , że był y to prace odważne i dojrzałe jak na dwunasto-trzynastoletnie dziecko.   N...