Przejdź do głównej zawartości

Bohater

Halo. No cześć. Możesz? Gadać możesz? Dzwonię, bo wyżalić  się muszę. Bo ja już nie wiem, bo naprawdę. Na nich to nigdy nie można liczyć! Bo wiesz, pamiętasz tak? Remont miałam. Mielismy, znaczy się. Człowieku! Ileż to ja tygodni psychicznie zbierać sie musiałam! Przecież wiesz jakie doświadczenia człowiek ma. A te legendy i opowieści przekazywane z ust do ust. O fachowcach legendy i opowieści. O tym jak nie przychodzą, spóźniają się, prace opóźniają. O tym jak tygodniami narzędzi właściwych szukają. O tym, jak w środku prac rozgrzebanych zęby ich zaczynają boleć, babcie im umierają, dzieci się rodzą. O tym, że "pani to się nie da", "z tym będzie problem", "będzie pani zadowolona", a na koniec zaskoczenie wielkie w postaci rozliczenia dwukrotnie wyższego niż umówione.

Bo fachowiec, to przecież niczym demiurg jest. Od fachowca twoje i moje być albo nie być. Mieszkać jak człowiek lub koczować tygodniami na kartonach w chmurze pyłu. W rękach fachowca wszystko jest. 
Fachowiec to człowiek legenda. Zazwyczaj bohater osławiony. Bohater z wymaganiami, przerwami, problemami, filozofiami.

No i zaczęło się. Mówię ci. Zaskoczył już na początku, bo telefonicznie zapytał, czy jednak wcześniej może być. No i był, przybył. Był przybył, przedstawił się, a ja mu na to: kawkę, czy herbatkę? A on mi, że dziękuje uprzejmie, bo robotą zająć się musi. No i ja patrzę, a on pracuje i pracuje. To ja później, że moze obiadek zje z nami, bo boję się, że siły go nagle opuszczą i zostaniemy na tym gruzowisku jak ofiary kataklizmu. A on mi na to, że dziekuje jeszcze uprzejmiej, ale on w pracy nie jada. No nawet mojego torcika skosztować nie chciał! Z truskawkami! Trzy tygodnie, wyobraź sobie! Trzy tygodnie, po sześć dni w tygodniu. Od rana do wieczora. Bez kawek, herbatek, obiadków, papierosków, przerw na rozmyślania i szukania wybitnie rzadkiego rodzaju wiertła. Osiemnaście dni ciężkiej pracy w trudzie, pocie i znoju. Na każdą uwagę i sugestię "oczywiście", "ja zrobię wszystko", "nie ma problemu". Bez tworzenia zbędnych filozofii, grzecznie, miło, czysto i z humorem. No przecież dzieci się nawet przyzwyczaiły i pana polubiły! Skandal!

No i nornalnie, mówię ci, skandal! Bo człowiek w tej sytuacji wygłupiony , a już co najmniej zaskoczony. Przecież nawet efekt finalny lepszy niż oczekiwania! Bo po prostu jak się rozstawaliśmy, to ja resztkami sił się hamowałam, żeby mu się na szyję nie rzucić w podzięce, albo przynajmniej na wigilię zaprosić! No ja ci mówię, że miało być wiadomo jak, a wyszło zupełnie inaczej. I co ja teraz? Jakie ja opowieści i legendy pokoleniom będę przekazywać? Jakie ostrzeżenia i przestrogi dla potomnych? Teraz dzieci tęsknią i brakuje kogoś w domu. I widzisz? Widzisz? Na tych fachowców to w ogóle nie mozna liczyć!
Kończę, kończę, bo z garnka coś mi kipi.
Cześć.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

TAKA kobieta

Że to zmora życiowa, takie imię, mówiła. Oj nie lubiła go. Bardzo. Ale się śmiała. Przyzwyczaiła się, mówiła. Bo cóż miała zrobić. Taki los.  Lubiłam tę historię, choć nie wiem ile w tym prawdy. O  tym jak to się stało. Że podobno miała mieć na imię inaczej, ale ojciec po jej narodzinach przez dwa dni pił ze swoim przyjacielem - kompanem od życia i szklanki. I po tym jak pił, czy nawet w trakcie, do urzędu poszedł i kazał wpisać w akta imię swej niedawno narodzonej córki. Mieczysława. Na cześć swojego przyjaciela - kompana od życia i szklanki.  Śmiała się zawsze, gdy to opowiadała. A opowiadając sączyła martini z lodem w oparach dymu mentolowego. Śmiała się bardzo choć imienia nie lubiła. Że to zmora życiowa i tylko problemy z nim są. Że ludzie nie wierzą, że mylą, że w urzędach problemy. Bo to imię nie dla TAKIEJ kobiety. Pięknej, eleganckiej, wyjątkowej. Z tych co robią wrażenie. Wymyśliła więc sobie młoda, piękna i soczysta Mieczysława, że wszyst...