23 stycznia 2012

Gdyby babcia...


Po kilku ostatnich tygodniach, kiedy to do moich podstawowych zajęć należało wycieranie zasmarkanych nosów, mierzenie temperatur, wysysanie smarków, wycieranie rzygów, rejestrowania kolejnych to odcieni bladości u moich dzieci, nastąpiła cisza w temacie choroby. Na trzy dni.

Teraz ja zapadłam, popadłam, poległam…

Dnia Babci nie da się przesunąć, więc ogarniamy to swoje małe towarzystwo i pomagamy im się stawić w weekend u Szanownych Babć… …Babciu, babciu cóż Ci dam… I siedzę przy tych stołach i jem te kotlety i torty… Jedno serce tylko mam…… Bez sensu, bo i tak smaku przez chorobę nie czuję…. A w tym sercu róży kwiat… I pot mnie zalewa i fale gorąca i czuję że zaraz eksploduję lub pod stół pierdolnę… Babciu, Babciu żyj sto lat!!!

W  domu. Włączam telewizor a tam prezentacja najmłodszych babć w Polsce. Jedna z nich okazuje się być moją rówieśniczką. Kolana się pode mną uginają. Jak to możliwe?!? Mimo tego, że myślenie mam spowolnione jakieś siedem tysięcy razy, w końcu udaje mi się policzyć. Możliwe… Nieźle. Nafaszerowana lekami i schowana pod kołdrą czytam jakieś zaległe artykuły. Wywiad z Korą w Wysokich Obcasach nosi znamienny tytuł: „Babcia to brzydkie słowo”. Szanuję ją za twórczość, dorobek artystyczny, za osobowość ale współczesna Kora wydaje mi się nudna i pretensjonalna. Rozmowa z nią mnie usypia. Zimno. Gorąco. Dreszcze. Zwidy i majaki. I nagle, w tej malignie,  serce zaczyna mocniej bić, oddech staje się krótki i z siłą meteorytu uderza we mnie świadomość: zostanę babcią! Nie teraz. Za lat kilkanaście. Ale przecież istnieje duże prawdopodobieństwo, że ja  TEŻ BĘDĘ BABCIĄ! Przyjdzie do mnie taki Mały Człowiek z trzema tulipanami przez mróz srogo potraktowanymi, z tą bombonierką z wiśniami w alkoholu. Przyjdzie, coś tam wyduka, oślinionego buziaka na mojej pomarszczonej twarzy zostawi i smarkiem swoim styczniowym zahaczy. Więc wyskoczę z tortem i kotletem. A Mały Człowiek usiądzie mi na kolanach  i spyta: babciu, opowiesz mi jakąś historię ze swojego życia?

I co ja odpowiem? Przecież po froncie wojennym nie biegam, fastrygując rozczłonkowanych żołnierzy. Nie trwonię w Monte Carlo majątków moich sześciu byłych mężów, siedząc na kolanach u księcia Alberta. Do obrazu żadnego nie pozuję, w rajdzie Dakar nie startuję, nikt się o mnie nie pojedynkuje. Świata nie naprawiam, Himalajów nie zdobywam, nawet romansu płomiennego  nie przeżywam (mąż to będzie czytał). Książek nie pisuję, sportów ekstremalnych nie trenuję.  Żaden jacht nie nosi mojego imienia…

…i niech nic w moim życiu się nie zmienia, czego jako potencjalna babcia sobie bardzo życzę.


2 komentarze:

  1. to może chociaż byłaś na fajnych półkoloniach???

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie...też nie byłam. W chórku kościelnym śpiewałam, ale nie jestem pewna, czy chcę o tym pamiętać ;-)

    OdpowiedzUsuń