19 stycznia 2012

Humor z szalupy

Zamiar był zacny.

Dziś miało być zabawnie.

Nie będzie.


Jest tu spokojnie. Może nawet za spokojnie. Takie sobie przemyślenia. Blog ten nie ocieka krwią, nie kipi seksem. Nie opisuję tutaj przygód moich latorośli. Nie jest to również laurka, pocztówka, pean, czy jak tam zwał, na cześć i chwałę rodziny w szerokim tego znaczeniu i rozumieniu. Nie nawołuję tu nawet do nienawiści czy dyskryminowania wszelakich mniejszości. Ekshibicjonizmu również za bardzo nie uprawiam. Nuda.

Dziś miało być śmiesznie. Zapewniam, że czasami dysponuję poczuciem humoru. Z lekka zjadliwym, nieco zbereźnym, dość absurdalnym – ale jednak. Chciałam dobrze. Dla Wszystkich i dla siebie. Bo przecież śmiech ma właściwości terapeutyczne. Dzięki niemu organizm zostaje lepiej dotleniony, mózg lepiej pracuje, poprawia się koncentracja, sprawność i refleks. A do tego nic nie kosztuje.

Nie da rady. Zostałam znokautowana pewną wypowiedzią. Podejrzewam, że nawet sam Woody Allen zwija się teraz w konwulsjach opętany zazdrością, iż to nie on jest autorem tejże. Otóż mam na myśli wypowiedź niejakiego pana kapitana Schettino, który swoją ucieczkę z tonącego wycieczkowca  tłumaczy, iż pośliznął się wpadając prosto do szalupy ratunkowej. Nie mam słów. Cóż, tonący brzytwy się chwyta.

Nie będzie śmiesznie również dlatego, że nastrój niehalo. Dopadła mnie ta moja styczniowo-lutowa nostalgia, melancholia i cholera wie, co jeszcze. Humor próbuję sobie poprawić na różne sposoby. Wczoraj włączyłam film. Z grona tych, którymi dysponuję i z ich opisów wnioskowałam, że wybieram najzabawniejszy. Chciałam się pośmiać. Moje zaskoczenie było dość spore, gdy po kilku minutach oglądania okazało się, że: główny bohater choruje na  wybitnie rzadką odmianę nowotworu kręgosłupa; większość życia spędza z nader przygłupawym aczkolwiek oddanym przyjacielem; z ojcem o problemach nie może sobie pogadać, bo ten cierpi na Alzheimera; nadopiekuńcza matka chciałaby rezydować w każdej sferze jego życia; dziewczyna go najpierw zdradziła, a potem opuściła; kompan w chorobie zmarł; psychoterapeutka pierwsze kroki w zawodzie ćwiczy na nim;  jego wiernym towarzyszem jest mega szkaradny pies typu chart wyścigowy na emeryturze. Obejrzałam.
Film spełnił swoją rolę.
Humor mi się poprawił.
Nie miał wyjścia.

                                                                                     aut. Georgiana Chitac

1 komentarz: