Przejdź do głównej zawartości

Pilot bez gwarancji

To było wesele. Jedno z wielu, na których byłam. Kolejne falbany, tafty, koki-loki, rozmazane makijaże, rozchełstane krawaty i Sipińska ze swoimi cudownymi rodzicami.  Wszystko jakby przekopiowane. I jeszcze dłużej i jeszcze raz… Pamiętam, że przyglądałam się wtedy matce panny młodej a właściwie temu, w jaki sposób się bawi. Szalała na parkiecie. I było w tym szaleństwie coś ładnego, naturalnego. Nie siliła się na dostojność, choć być może niejedni by od niej tego oczekiwali. Była dziewczęca, spontaniczna a przede wszystkim szczęśliwa.  Na co dzień reprezentowała typ kobiety z gatunku tych przezroczystych - miniesz na chodniku, nie zauważając. A  tu rozkwitła, brylowała, mościła się w tej sytuacji i było jej naprawdę dobrze. Zadziwiająca.  Zagadałam ją później, gdy pojawiła się na tarasie. Kurtuazyjnie pochwaliłam imprezę i zauważyłam elegancko, że dobrze się bawi. I padło jedno z najsmutniejszych zdań, jakie miałam okazję usłyszeć. Bo wiesz,  mówi, ja ostatnio tańczyłam dwadzieścia lat temu. Zamarłam.

Wszystko stało się jasne. Tej jednej nocy chciała zarówno nadrobić zmarnowane chwile, jak i natańczyć się na zapas. Bo może już nigdy nie będzie mieć okazji. Wirować, brylować, czuć się piękną. Królowa jednej nocy.

Jest taki film. Jeden z tych oglądanych przypadkowo, gdzieś między gotowaniem obiadu a wieszaniem prania. Żadna tam uczta intelektualna. Tytułu nie pamiętam, ale nie to jest ważne. Ważna jest idea. Bohater staje się szczęśliwym posiadaczem osobliwego przedmiotu – pilota, który pozwala na zatrzymanie i przewijanie życia do przodu. Pilot po czasie zaczyna żyć własnym życiem powodując w życiorysie bohatera spustoszenie. Takie tam pierdololo, historyjka z morałem, że pęd ku karierze przeważnie dokonuje uszczerbku na relacjach rodzinnych.

Dlaczego wspominam o tym filmie? Bo gdyby tak mieć takiego pilota, tylko, że z funkcją cofania?

Przewinąć swoje życie o kilka scen i jeszcze raz być w TYM momencie. W TYM momencie, do którego często wraca się myślami rozkładając na czynniki pierwsze, że może należało postąpić inaczej. Może nie zmarnowałoby się szansy, przyjaźni, zdrowia. Postąpić tak, by nie trzeba było nadrabiać połowy życia w jedną noc.

Przewinąć swoje życie o kilka scen i otworzyć te drugie drzwi, zapiąć te cholerne pasy, zdążyć porozmawiać z kimś bliskim. Nie złożyć tego jednego jedynego podpisu, plątaniny liter, które tak bardzo usrały ci życie. Zapobiec czyjejś śmierci. Nie stchórzyć. Odważyć się powiedzieć, że kochasz. Że wiesz, że to nic nie zmieni, że to nieistotne, że każde i tak ma swoje życie, ale tylko przy niej/nim serce mocniej ci bije. 

Przewinąć swoje życie i odebrać ten telefon. Dać komuś w ryj. Wykorzystać moment, kiedy miało się tyle odwagi żeby wszystko pierdalnąć i wyjechać, ale z niezrozumiałych przyczyn postąpiło się inaczej. Zatrzymać się i spróbować zrozumieć. Pozwolić odejść. Przeprosić. Ugryźć się w język. Pocałować. Powiedzieć nie.

Ale nie ma.
Pilota takiego nie ma.
I gwarancji, że życie byłoby wtedy lepsze.


                                                                                                                                                               aut.Georgiana Chitac
---------------------------------------------

Od dziś blog na Facebooku. Zapraszam na stronę.






Komentarze

  1. ale jest wyobraźnia - substytut takiego pilota.... Mi jej jednak często (okazało się) brakowało....

    OdpowiedzUsuń
  2. taki pilot to tak samo jak gumka do mazana. cofam-wymazuje. chciałabym cofnąć niektóre słowa , zachowania. och gdybym dopadła takiego pilota !!!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Byle do deseru

Byle do piątku . Tak nazywa się audycja w komercyjnej stacji radiowej. W tej samej stacji i wielu innych pierwszego stycznia informują, że do końca roku pozostały jeszcze 364 dni. I tak dni, tygodnie, miesiące mijają. Lata znikają. Byle do wiosny. Byle do wypłaty. Do imienin wuja Henia. Do świąt, do wizyty u fryzjera. Do następnego losowania totolotka, do wieczora. Do końca dnia w pracy. Do porodu. Byle do premiery. Byle do odebrania wyników od lekarza. Byle do końca odwyku, czy chemioterapii. Byle do piątku, poniedziałku, wtorku, weekendu. Z powodów wiadomo i nie wiadomo jakich. Byle do końca. Byle do początku, aby od początku. Byle do. Jak pies ganiający w kółko za swoim ogonem. Byle do. Jakby nagle świat miałby się do góry nogami wywrócić. Byle do. Jakby nagle miały otworzyć się drzwi do raju. Byle do. Jakby zmienić się miało niezmienne. Byle do. I tak nieustannie odhaczając i czekając. Nie jak Bond. Który wszystko tak, jakby świat miał się jutro skończyć . On wszystko ...

Ktokolwiek widział

Jak przez mgłę pamiętam tę niedzielę, gdy nie było teleranka. Usłyszałam, że dlatego, bo chyba wojna. Bardziej utkwił mi t elewizorek, który był mały i czerwony. Za anteną wyciąganą i takimi śmiesznymi guzikami z boku. Którymi się kręciło w celu regulacji. Odbiornika. Pamiętam to, chocia ż dopiero za jakieś trzy tygodnie miałam skończyć cztery lata. Pamiętam mróz na policzkach, gdy Mama ciągnęła mnie na sankach. Było ciemno a Ona spieszyła się do tego sklepu na rynku, a bliżej domu jeszcze żadnego nie było. Sklepu, w którym było to coś, albo i nie. Pamiętam, jak żegnałam się z Nią, gdy jechała rodzić mojego brata. Płakała, a ja nie rozumiałam dlaczego. Nie wiedziałam przecież, jaki to strach. I pamiętam, ż e narysowałam wtedy, siedząc przy babcinym stole rysunek. Na którym było wielkie słońce na niebieskim, bezchmurnym niebie. Po nieb em morze. A z morza wystawały cz tery głowy. N asze i uśmiechnięte. Pamiętam rysunek a nie miałam jeszcze lat pięciu. Pamiętam jak ciocia...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...