Przejdź do głównej zawartości

Punkt odniesienia

Czternasta siedem. 

W każdą sobotę każdego miesiąca, przez rok cały. Lata całe. Wiosna, lato, jesień, zima. Upały, duchoty, mrozy i słoty. Autobusem linii dwucyfrowej przyjeżdżają. Autobusem o czternastej siedem. Autobusem o tej porze pustym zazwyczaj, przyjeżdżają oni. We dwoje.

Przygarbieni, starzy, schorowani. Ona bardziej. W płaszczach paltach, co poprzedni ustrój pamiętają. Ona w berecie, być może przez siebie zrobionym, o lasce idzie. On w butach pozdzieranych, ale bardziej prężny, pomaga swej kochanej. Idą-drepczą-drobią, nie spieszą się. Wiedzą, dokąd idą i po co. Tam, gdzie zawsze w sobotę, autobusem o czternastej siedem. 

Wiosną niosą pęk forsycji, potem bzu. Latem irysy, mieczyki, dalie. Jesienią astry, a zimą gałązki świerku i jemioły. Wiosna, lato, jesień, zima. W każdą sobotę idą i niosą pęk tego, co urodziła ziemia w ich ogródku.  Prócz kwiatów, w siateczce co to czerwona jakieś dwadzieścia lat temu musiała być, niosą też znicz. Najmniejszy, najtańszy, ale zawsze jest znicz, bo oni idą-drepczą  drogą, co na cmentarz prowadzi. 
Może synowi, który w wypadku zginął, lampkę idą zapalić. Może córce, którą choroba ciężka na tamten świat przedwcześnie wysłała, kwiaty w wazonie chcą ułożyć. Może do kogoś innego, kochanego, kogo zapomnieć nie chcą lub nie mogą. 

Idą-drepczą-drobią. A ja w tych starych ludziach miłość widzę nieprzebraną, nieskończoną. Niby dwoje a jedno. Jak w bajkach, książkach, filmach. A ja mam to naprawdę. Na żywo. Co sobotę o czternastej siedem. Patrzę ukradkiem przez firankę i napawam się i mam punkt odniesienia. Że da się, że można. Wojny, reżimy, biedy, choroby, narodziny i śmierć. Da się. Razem, pod rękę. W szczęściu, smutku, doli, niedoli. Da się, póki…

Sobota, godzina czternasta siedem. 
Z pustego zazwyczaj o tej porze autobusu, wychodzi on. 
W ręce trzyma większy niż zawsze pęk kwiatów, a w siateczce co to czerwona jakieś dwadzieścia lat temu musiała być, niesie znicze. 
Dwa.




                                                        aut. Georgiana Chitac


Komentarze

  1. Ciarki... dreszcz zadumy... piszszszsz... chociaż boję się o to co dalej... z siateczką co to czerwona jakies dwadzieścia lat temu musiała być...

    OdpowiedzUsuń
  2. autentycznie mi smutno - dzięki Tobie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

TAKA kobieta

Że to zmora życiowa, takie imię, mówiła. Oj nie lubiła go. Bardzo. Ale się śmiała. Przyzwyczaiła się, mówiła. Bo cóż miała zrobić. Taki los.  Lubiłam tę historię, choć nie wiem ile w tym prawdy. O  tym jak to się stało. Że podobno miała mieć na imię inaczej, ale ojciec po jej narodzinach przez dwa dni pił ze swoim przyjacielem - kompanem od życia i szklanki. I po tym jak pił, czy nawet w trakcie, do urzędu poszedł i kazał wpisać w akta imię swej niedawno narodzonej córki. Mieczysława. Na cześć swojego przyjaciela - kompana od życia i szklanki.  Śmiała się zawsze, gdy to opowiadała. A opowiadając sączyła martini z lodem w oparach dymu mentolowego. Śmiała się bardzo choć imienia nie lubiła. Że to zmora życiowa i tylko problemy z nim są. Że ludzie nie wierzą, że mylą, że w urzędach problemy. Bo to imię nie dla TAKIEJ kobiety. Pięknej, eleganckiej, wyjątkowej. Z tych co robią wrażenie. Wymyśliła więc sobie młoda, piękna i soczysta Mieczysława, że wszyst...