Przejdź do głównej zawartości

Gwiazdy spod Koziorożca




Mniej więcej od połowy grudnia babcia nie dawała jej spokoju. 

Pamiętaj, mówiła, jeżeli teraz urodzisz, załatw z akuszerką, żeby ci wpisała, że dziecko urodziłaś pierwszego stycznia. Pamiętaj! Mówiła. Wielokrotnie, kilka razy dziennie.

Babcia uważała, że dziecko urodzone pod koniec roku ma w życiu wyjątkowo pod górkę. Na nic były tłumaczenia, że proceder fałszowania dat narodzin miewał miejsce onegdaj, ale że teraz to raczej niemożliwe. Że dzieci są ważone, mierzone, stemplowane i momentalnie wpuszczane w postaci ciągu cyfr w jakieś tajemnicze bazy ewidencyjne.  
Wszystko da się załatwić, mówiła charakterystycznie pocierając palec wskazujący o kciuk i dodatkowo okraszając gest porozumiewawczym mrugnięciem oka. 

Babcia kierowała się w życiu zasadą, iż mamona to najlepsze esperanto i nic nie było w stanie jej od tego przekonania odwieść. 
Dlatego odetchnęła z ulgą, składając noworoczne życzenia wciąż ciężarnej wnuczce. 


Tymczasem, wysprzątany po szaleństwach sylwestrowej nocy świat już zdążył zapomnieć o postanowieniach noworocznych, a obiecane na pierwszego stycznia dziecko spóźniało się już czwarty dzień. Zmęczona ciążą i czekaniem wnuczka, zaczęła godzić się z faktem, że pewnie będzie jedyną kobietą w całym wszechświecie, która ciążę będzie nosić po kres swojego długiego życia. I, że pewnie nigdy już nie zobaczy swych stóp. Tak z góry. Normalnie tak.

Przytłoczona tą mroczną wizją, zanurzyła swe nieforemne ciało w pościeli i wpatrując się w ciemność za oknem stwierdziła, że ten tegoroczny styczeń, to w sumie ciepły jak październik. Wsłuchiwała się w odgłosy domu szykującego się do snu. I czekała. Na męża. Który kąpieli zażywał pół piętra wyżej. 

I gdy zadzwonił telefon, to już prawie zasypiała. Dochodziła dwudziesta druga i przemknęło jej przez myśl, by sygnał zignorować. Sporo telefonów odebrała w tym kończącym się już dniu i wydawało się jej, że nie ma ochoty na więcej. Odebrała jednak. I półprzytomna, siedząc na skraju łóżka, mówiła do słuchawki no dziękuję, no dziękuję, tak, tak zdrowie najważniejsze. Urwała nagle, nieelegancko rozmowę, gdy kałuża między jej udami zaczęła robić się większa i większa.

Czterdzieści minut później, z zadziwiającym spokojem odpowiadała pielęgniarce na miliony pytań zawartych w milionach formularzy formatu A4. I cały czas ciekła. Głupio jej z tym było, ale to podobno normalne. A ty, kochaniutka, masz dziś urodziny, taaaaak? Spytała z uśmiechem pielęgniarka, wypełniając pięćset trzydziesty dziewiąty formularz. No to się sprężyć i już zawsze razem będziecie urodziny świętować. No już mi, już!

W dniu swoich dwudziestych szóstych urodzin, o godzinie 22.50 przekraczała gościnne progi sali porodowej. A z bólu zaczęło ją mdlić.

Dziś mija dokładnie dziewięć lat od tego wydarzenia. 
I choć od wspólnej daty urodzin dzielą je dwie godziny i trzydzieści osiem minut, to i tak co roku robią razem wspólny tort. 
Bo to przecież ich wspólne święto.


                                                                                                                              rys. Georgiana Chitac







 

Komentarze

  1. Sto Lat dla Was!!!
    I najserdeczniejsze serdeczności
    z powodu takich okoliczności!;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okoliczności pełne radości;-)
      Dziękuję w imieniu swoim i Starszej.

      Usuń
  2. No pięknie... Wszystkiego najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
  3. No to świętowanie zawsze można robić dwudniowe! Wszystkiego najlepszego !

    Na marginesie: jeden z moich synów urodził się 28 grudnia i póki co wcale nie ma pod górkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z opisu wynika, żeś kobieta "stworzona" do rodzenia ;) /pewno "zmarnowałaś" ten potencjał :))) /
    Ostatnio byłam świadkiem ogłupienia personelu na punkcie daty /12.12.12/, gdzie lekarka z pielegniarką "planowały" u córki jednej z nich, że zrobią cesarkę /ułozenie posladkowe było, to zaplanowana/, bo ładnie w akcie urodzenia będzie wyglądało a i na święta będzie juz "po", bo termin na 23. był i nie wiadomo jak tu z robotą - a później to lataj z opłatkiem między szpitalem a stołem wigilijnym! Na szczęście dzidziuś z nich wszystkich wykazał się największym rozumem i obrocił się jak trzeba "do dołu" i w tej pozycji cierpliwie poczekał na 28. Ze względu jednak na brak postepu skończyło się cięciem ale zawsze to 2 tyg. dojrzewania w naturalnym inkubatorze do przodu. Czyzby jajko mądrzejsze od kury? ;)
    Naaaajjj... Wszystkiego!!! /ale tylko co dobre oczywiście/
    :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) a zachowanie tych pań, to tak a propos dziwnych teorii? ;-))) szok, co ludzie potrafią wymyślić! dobrze, że maleństwo postawiło na swoim;-)
      dzięki za życzenia.

      Usuń
  5. Gdyby wszyscy rozumowali jak wspomniana babcia, to może Boże Narodzenie przypadałoby po Nowym Roku...

    Najlepszego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Taniej wychodzi, tort jeden, impreza jedna... Ja mam urodziny w jednym dniu z... Teściową !! ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wodzenie na pokuszenie

W garnku z grubym dnem bulgotały śliwki przeznaczone na powidła. W całym domu jedynie bulgocząca śliwkowa pulpa wykazywała jakąkolwiek aktywność.  Bulgoczącą i pachnącą.    Ze stołu nęciły i wabiły Wysokie Obcasy. Kanapa rozkładała przede mną swe wdzięki. Wodziła i kusiła. Obcasy poszły szybko, Szczepkowska zawiodła. Ostatnio mnie zawodzi. Pulpę śliwkową drewnianą kopystką dwa razy w lewo i trzy w prawo. Przemieszałam. Przeszłam, poszłam, pokręciłam się tu i ówdzie. Niezbyt energicznie. Po drodze zahaczyłam wzrokiem o lustro. Weźże się dziewczyno, niemłoda już, uczesz. Przeczesz niedbale związane włosy, co? Rzęsę przeciągnij tym swoim lorealem, żeby chociaż powłoczystość spojrzenia mieć, co? Mówiło mi odbicie dziewczyny, niemłodej już, w lustrze. Ale szczotka do włosów i tusz do rzęs nie były tak nęcące i wabiące jak książka. Jedna, a potem druga. I jak te kanapy jedna, druga z trzecią. Nigdy jeszcze tak piękne i perwersyjnie wygodne nie były one. Jak dzisiaj...

Człowiek, który mnie nie zna

Powiedział mi, że według niego "jestem niegodna" Powiedział mi również, że według niego "się nie nadaję". Powiedział także, że coś tam o mnie "źle świadczy". Powiedział tak o mnie człowiek, który mnie nie zna. Który widział mnie na oczy pierwszy raz, tak jak ja jego. Człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazić zgodę pisemną na to, by dwie parafie dalej moje dziecko dopuszczone zostało do przyjęcia pierwszej komunii. Ten sam człowiek musiał wyrazić drugą zgodę bym mogła dostąpić zaszczytu bycia chrzestną mojego bratanka. Jeden człowiek, który mnie nie zna musiał wyrazic dwie zgody pisemne, bo inny człowiek, który mnie nie zna zażyczył sobie zgód owych. Dwaj ludzie, którzy mnie nie znają, a już zupełnie nie orientują się w  skali etyki, moralności i religijności jakimi dysponuję w życiu codziennym, w niedziele i święta, ci dwaj ludzie uwięzili mnie w kleszczach biurokracji kościelnej. Gdy prosiłam człowieka, który mnie nie zna o dwie zgody pis...

TAKA kobieta

Że to zmora życiowa, takie imię, mówiła. Oj nie lubiła go. Bardzo. Ale się śmiała. Przyzwyczaiła się, mówiła. Bo cóż miała zrobić. Taki los.  Lubiłam tę historię, choć nie wiem ile w tym prawdy. O  tym jak to się stało. Że podobno miała mieć na imię inaczej, ale ojciec po jej narodzinach przez dwa dni pił ze swoim przyjacielem - kompanem od życia i szklanki. I po tym jak pił, czy nawet w trakcie, do urzędu poszedł i kazał wpisać w akta imię swej niedawno narodzonej córki. Mieczysława. Na cześć swojego przyjaciela - kompana od życia i szklanki.  Śmiała się zawsze, gdy to opowiadała. A opowiadając sączyła martini z lodem w oparach dymu mentolowego. Śmiała się bardzo choć imienia nie lubiła. Że to zmora życiowa i tylko problemy z nim są. Że ludzie nie wierzą, że mylą, że w urzędach problemy. Bo to imię nie dla TAKIEJ kobiety. Pięknej, eleganckiej, wyjątkowej. Z tych co robią wrażenie. Wymyśliła więc sobie młoda, piękna i soczysta Mieczysława, że wszyst...